Rozdział 15. - Jadłeś ostatnio ananasy?

/ poniedziałek, 9 lipca 2012 /
Drogi pamiętniku. Przepraszam, że znowu Cię zaniedbałem. Miałem ostatnio zbyt wiele rzeczy na głowie. Jedną z nich, a właściwie tą najważniejszą i zajmującą najwięcej czasu, jest opiekowanie się Lukiem. Kto to Luke, zapytasz? Dzieciak, którego całkiem niedawno, znalazłem na ulicy. Może znalazłem to nie właściwie słowo...po prostu ktoś porzucił go, albo może on sam uciekł z domu...a ja przygarnąłem go pod nasz dach. Nie mam pojęcia, w jakich okolicznościach ten malec znalazł się wtedy cały zapłakany w tych krzakach, ale mam ogromną nadzieję, że niebawem się tego dowiem. 
Opiekowanie się Lukiem bardzo zbliżyło mnie do Louisa. Uwielbiam się wspólnie z nim opiekować tym uroczym maluchem. Pożegnanie z nim może być ciężkie.
Ale nie o tym chciałem napisać.
Dzisiejszy dzień jest tylko mój i Louisa. Tak. Oddaliśmy Luke pod opiekę niezawodnego Dadiego Liama. Co my byśmy bez niego zrobili? Ten chłopak jest niezastąpiony. 
Czuję, że ten dzień będzie wyjątkowy i że zdarzy się coś nieoczekiwanego. Chcę go spędzić jak najlepiej. Nie wiadomo, kiedy znów będziemy mięli czas tylko dla siebie. 
Jeżeli coś się wydarzy to na pewno wrócę i opiszę to tutaj. A tymczasem, za chwilę muszę wychodzić, więc kończę. Do napisania.

Zamknąłem pamiętnik i schowałem go w moje sekretne miejsce. Usłyszałem wtedy dźwięk otwierających się drzwi. Siedziałem do nich tyłem, na obrotowym krześle i nawet nie musiałem się obracać, żeby wiedzieć, że tam był Louis. Zapach jego wody po goleniu, rozniósł się w mgnieniu oka po całym pomieszczeniu. Wziąłem głęboki oddech, żeby bardziej go poczuć. 
Lou zaczął zbliżać się w moim kierunku. Wywnioskowałem to po dźwięku cichego szurania papciami o podłogę. Poczułem za chwilę, jak jego dłonie dotykają moich ramion. Przeszedł mnie przyjemny dreszcz. Lou oparł się na mnie na chwilę. Zamknąłem oczy, a on oplótł ręce wokół mojej szyi i obdarował mnie soczystym buziakiem w policzek.
- Jesteś gotowy do wyjścia? - zapytał i przygryzł płatek mojego ucha.
- Yhym... - wymamrotałem.
Louis dokładnie wiedział, że wymiękam przy tej pieszczocie, więc nie mógł spodziewać się bardziej rozbudowanej odpowiedzi.
Obrócił mnie w swoją stronę i usiadł na mnie okrakiem. Spojrzał na mnie z cwaniackim uśmieszkiem i odgarnął niesforny kosmyk włosów, który opadł na moje czoło. Ujął moją twarz w dłonie i przybliżył się tak, że czułem jego słodki oddech na moich ustach. Już po chwili, złączyliśmy się w pocałunku. Najpierw był on delikatny, ale z czasem stał się namiętny. Czułem jak miękną mi kolana. Lou wkładał wiele uczucia w każdy pocałunek, którym mnie obdarowywał. Każdy z nich miał w sobie coś wspaniałego i był niepowtarzalny.
Moglibyśmy tak w nieskończoność, ale przyszedł czas, żeby wreszcie ruszyć się z domu. Zeszliśmy na dół i zatrzymaliśmy się w korytarzu. Lou jeszcze przed wyjściem, stanął przed lustrem i poprawił fryzurę oraz pomógł mi nałożyć płaszcz. Z wielkimi uśmiechami na twarzach, wyszliśmy na zewnątrz. Chyba obydwoje czuliśmy, że to będzie udany dzień. Nawet pogoda nam dopisywała. Słońce wyglądało zza chmur i otulało nasz twarze delikatnym ciepłem.
Szliśmy wzdłuż alejki, na której nie można było spotkać zbyt wielu ludzi. Korzystając z okazji, przybliżyłem się bardziej do Lou i lekko otarłem się o niego ramieniem. Zacząłem na oślep szukać jego dłoni. Nie musiałem nawet tego robić, bo on znalazł moją i splótł nasze palce. Kątem oka, widziałem, że uśmiecha się pod nosem. Ja też mimowolnie się uśmiechnąłem. Jeszcze nigdy publicznie, nie trzymaliśmy się za ręce. Obawialiśmy się tego, co pomyślą o nas ludzie. Myślę jednak, że to już wcale nie ma znaczenia. Nie mam zamiaru ograniczać się przez to, że inni nie są tolerancyjni. 
Weszliśmy wreszcie na jedną z głównych ulic Londynu. Ludzie wlepiali w nas wzrok i mierzyli nas spojrzeniami. Czułem się trochę skrępowany i zdenerwowany, ale gdy tylko spojrzałem na rozpromienioną i szczęśliwą twarz Lou, wszystko inne przestało mieć znaczenie. Szedłem teraz z podniesioną głową, oznajmiając tym gestem wszystkim, że cholernie kocham mężczyznę, który jest u mego boku i wcale się tego nie wstydzę. Miłość to miłość. Nie ważne czy jest między chłopakiem i dziewczyną czy chłopakiem i chłopakiem. Tak trudno to zrozumieć?
Po drodze wstąpiliśmy do sklepu ze słodyczami. Louis uwielbiał wszelkiego rodzaju łakocie. Zobaczył przy kasie wielkie, kolorowe lizaki i zapragnął zakupić jeden z nich. Uważałem, że jesteśmy chyba na to trochę za starzy, ale gdy spojrzał na mnie tym swoim błagalnym wzrokiem, po prostu nie mogłem mu odmówić. Jemu się nie da odmawiać.
Z perspektywy innych to musiało na prawdę śmiesznie wyglądać. Para gejów trzymająca za jedną rękę swojego partnera, a w drugiej trzymająca wielkie kolorowe lizaki. Nie ważne. To miał być nasz dzień i mieliśmy go przeżyć tak jak nam się podoba. Bez żadnych ograniczeń.
Kierowaliśmy się na London Eye. Tak. To właśnie było celem naszej dzisiejszej podróży. Nigdy nie byliśmy tam razem i teraz przyszedł czas, żeby to zmienić.
Po spacerze po parku, który trwał długo, ale czas tak szybko razem nam minął, że wydawał się być krótki, dotarliśmy wreszcie pod London Eye. Kupiliśmy bilety i stanęliśmy jak wszyscy w kolejce. Oczywiście nie obyło się bez przeszywających nas na wylot, spojrzeń innych ludzi. Staraliśmy się wcale nie zwracać na nie uwagi i nie szczędziliśmy sobie czułości.
Po długim czekaniu, wreszcie przyszła nasza kolej. Wsiedliśmy do środka, a gdy tylko zamknęły się drzwi, koło ruszyło. Było dość wolne, ale dzięki temu mieliśmy więcej czasu sam na sam i dokładnie mogliśmy przyglądać się pięknemu krajobrazowi, który nas otaczał. Siedziałem na przeciwko Lou i zaczęła przeszkadzać mi ta odległość między nami, więc szybko zająłem wolne miejsce, obok niego. Posłałem mu promienny uśmiech, na co odpowiedział tym samym i położyłem mu głowę na ramieniu. Po chwili poczułem jak mnie przytula. Czułem się taki bezpieczny. Mógłbym spędzić całe życie w jego ramionach.
Po jakimś czasie, znaleźliśmy się wreszcie na samej górze koła. Stąd dopiero był niesamowity widok, a zachód słońca jeszcze dodawał temu wszystkiemu większego uroku. 
Spojrzałem głęboko, w cudowne, niebieskie oczy Louisa i przybliżyłem powoli swoje usta do jego. Gdy byliśmy zaledwie centymetr od pocałunku, coś niesamowicie mocno nami szarpnęło. Prawie wylądowaliśmy na podłodze. 
Zdezorientowani, spojrzeliśmy w dół przez okna i okazało się, że diabelski młyn stanął i że prawdopodobnie wystąpiła jakaś awaria.
- A myślałem, że takie rzeczy zdarzają się tylko w filmach. - zażartował Lou.
Najwidoczniej, wcale nie przejął się faktem, że utknęliśmy tutaj na nie wiadomo ile. Ja trochę się bałem. Nigdy nie wiadomo, co może się wydarzyć. Jednak obecność Louisa mnie uspokajała.
- Myślisz, że długo zajmie im naprawienie tej awarii? - zapytałem lekko drżącym głosem.
- Nie mam zielonego pojęcia. - rozłożył bezradnie ręce. - Ale nie martw się. Na pewno uda nam się jakoś wypełnić ten czas. - puścił mi oczko i posłał to jednoznaczne, cwaniackie spojrzenie.
I już wtedy dokładnie wiedziałem o co mu chodzi. Nie wierzę, że chciał to zrobić teraz...tutaj...on jest szalony.
Bez zbędnych pytań, popchnął mnie na siedzenie i przyssał się do moich ust. Ledwo mogłem złapać oddech. Wsunął ręce pod płaszcz, który miałem na sobie i zaczął powoli rozpinać koszulę. Z każdym odpiętym guzikiem, czułem, że ciśnienie w moich bokserkach rośnie. Gdy już pozbawił mnie tej części garderoby, zaczął delikatnie muskać mój tors, schodząc coraz niżej i niżej. Poczułem, że w moim podbrzuszu rozlewa się coraz więcej przyjemnego ciepła. Lou właściwie nie zrobił jeszcze niczego konkretnego, a ja czułem, że moja ciało już wariuje. Ten chłopak sprawia, że odchodzę od zmysłów. 
Lou zostawił na moim brzuchu kilka malinek i zaczął dobierać się do paska, którego dość szybko się pozbył i guzika od spodni, z którego rozpięciem również nie miał najmniejszego problemu. Spojrzałem na niego błagalnym wzrokiem, bo czułem, że robię się już niemiłosiernie twardy. Chciałem, żeby jak najszybciej ulżył mi w cierpieniu. Jemu jednak wcale się nie spieszyło. Chwycił zamek od mojego rozporka zębami i zaczął powoli go rozpinać. Zsunął mi jeszcze spodnie do kostek i wtedy dopiero ujrzał jak twardy byłem. Mój członek aż prosił się o to, żeby ktoś wyjął go i porządnie wytrzepał. Lou całował i lizał go przez bokserki. Wplotłem ręce w jego włosy i tylko czekałem na moment, aż wreszcie go wyciągnie i zrobi mi tak dobrze, że nie będę wiedział, co się wokół mnie dzieje.
Trochę to potrwało, ale doczekałem się. Jednym ruchem zsunął moje bokserki i teraz ujrzał mojego penisa w całej okazałości, który od dłuższego czasu stał maksymalnie na baczność.
Oblizał apetycznie usta i spojrzał na mnie z łobuzerskim uśmieszkiem. Najpierw złapał go u samej podstawy i zaczął wykonywać powolne ruchy w górę i w dół. Pojękiwałem cicho. Czułem, że w głowie zaczyna mi wirować i nie mogłem myśleć o niczym innym, jak tylko o przyjemności, która właśnie fundował mi Lou.
Chłopak zaczął wykonywać szybsze ruchy, a mój oddech stawał się coraz bardziej płytki. Nie wiem jak on to robi, ale jest lepszy w te klocki niż nie jedna dziewczyna. 
Myślałem, że już lepiej być nie może, ale Lou włożył główkę mojego penisa do ust. Jęknąłem głośno, gdy poczułem jego ciepły język, który zwinnie poruszał się po tym najczulszym miejscu. Połączył dogadzanie mi ręką z obciąganiem ustami i czułem się jak w niebie. Trzymałem go za włosy i nadawałem tępo, które mi odpowiadało. On poddawał się temu bez żadnego oporu. 
Nagle poczułem, że całego mojego penisa otula dziwne ciepło. Spojrzałem w dół, a Louis wziął go CAŁEGO do ust. Nie podejrzewałem, że tak potrafi. To było jedno z najprzyjemniejszych uczuć, jakiego doświadczyłem.
Lou wrócił do obciągania mi ustami. Z każdą minutą zwiększał tępo, a ja czułem, że jestem coraz bliżej wielkiego finału. Ten chłopak na prawdę nie musi wiele robić, żeby doprowadzić do tego. 
Rozłożyłem się wygodnie na siedzeniu i moje biodra powędrowały nieco w górę. Czułem, że mój członek pulsuje. Louis też to czuł, więc zwiększył tępo.
- Jezu, Lou, nie przestawaj, boże, dochodzę, ahhhhhhhhhhh. - wyjęczałem, a biały płyn wytrysnął wprost do ust Louisa, który połknął dokładnie każdą kroplę mojej spermy.
- Jadłeś ostatnio ananasy? - zapytał.
- Owszem, a czemu pytasz? - zdziwiło mnie pytanie, Lou, które chyba było trochę nie na miejscu.
- Masz słodką spermę. - oblizał usta i zachichotał.
Zrobiłem się cały czerwony. Na co Lou zareagował głośnym: Awww i usiadł obok, obejmując mnie ramieniem.
Pomyślałem, że teraz czas na to, żeby odwdzięczyć się Louisowi, za kawał dobrej roboty, którą przed chwilą wykonał. Ubrałem się więc i zacząłem całować Louisa, jednocześnie masując jego członka, który jak wyczułem, też był już dość twardy. Gdy miałem właśnie rozpiąć jego rozporek, poczuliśmy podobne szarpnięcie, co kilkadziesiąt minut temu. Spojrzeliśmy przez okno i okazało się, że London Eye wreszcie ruszyło.
Dlaczego akurat teraz?
- Chyba nie będzie mi dane dokończyć tego, co zacząłem. - powiedziałem smutno.
- Nie szkodzi. Zrobisz to w domu. - puścił mi oczko.
To była całkiem kusząca propozycja, z której na pewno skorzystam, kiedy tylko znajdziemy się w naszym gniazdku.
Gdy skończyła się nasza przejażdżka na London Eye, czym prędzej pokierowaliśmy się w stronę domu. To nieprawdopodobne, jak szybko udało nam się do niego dotrzeć. 
Kiedy tylko przekroczyliśmy próg drzwi, rzuciłem się na Louisa i obdarowałem go namiętnym pocałunkiem. On wskoczył na mnie i oplótł nogi wokół mojego pasa. Zaniosłem go do sypialni i położyłem na łóżku. Byłem na niego tak napalony, że od razu zdjąłem z niego koszulę, spodnie i bokserki. Jego członek już prawie maksymalnie stał. Bez zbędnych pytań, wziąłem się za obciąganie. Starałem się robić to najlepiej jak potrafiłem, a jęki Lou tylko utwierdzały mnie w tym, że dobrze mi idzie. Podczas pieszczenia go, zauważyłem na stole wielkiego ogórka. Przez myśl przeszedł mi dziwny pomysł i zastanawiałem się czy Lou by się na niego zgodził. 
- Wypnij się. - rozkazałem.
Lou spojrzał na mnie przerażonym i pytającym wzrokiem. 
- Co chcesz zrobić? - zapytał i wykonał niepewnie moje polecenie.
Nie odpowiedziałem. Wstałem i sięgnąłem po ogórka, który leżał na stoliku. Wróciłem za miejsce obok Louisa i pomachałem mu warzywem przed twarzą.
- Na prawdę? - zapytał z niedowierzaniem.
- Jeśli chcesz. - delikatnie wodziłem ogórkiem, wokół wejścia Louisa.
Lou zamilknął na chwilę. Chyba zastanawiał się nad moją propozycją. Nie potrwało to jednak długo.
- Zrób to. - wymamrotał tak cicho, że prawie tego nie usłyszałem.
Pod łóżkiem zawsze chowałem różne intymne żele, oliwki i tego typu rzeczy, więc wyciągnąłem jedno z nich i starannie nasmarowałem ogórka i wejście Louisa. Gdy tylko dotknąłem go w tamtych okolicach, wzdrygnął i wykrzywił się.
- Coś nie tak? - zapytałem.
- Wszystko w porządku. - zapewnił, ale po jego minie, widziałem, że nie czuje się komfortowo.
Kontynuowałem więc powoli realizację mojego pomysłu. Przyłożyłem ogórka do jego odbytu i bardzo powoli zacząłem wpychać do do środka. Nie szło mi to zbyt dobrze, bo Lou był spięty i za cholerę nie chciał wpuścić mnie do środka. Zacząłem więc całować go po szyi i po karku, żeby się rozluźnił. Tak, jak myślałem, to pomogło. Wykorzystałem moment jego nieuwagi i wepchnąłem warzywo mniej więcej do połowy. Lou jęknął, ale nie byłem pewien czy z rozkoszy czy z bólu. 
- Rozluźnij się. - wydyszałem mu do ucha.
Zacząłem powoli wykonywać ruchy ogórkiem. Z każdą chwilą szło mi to coraz łatwiej, bo Louis zaczął wyraźnie się rozluźniać i czerpać przyjemność z tego, co właśnie robiłem. Postanowiłem przybrać inny kąt wkładania i to był dobry pomysł, bo jęki Lou nasiliły się. Nie wiem, gdzie trafiłem, ale to był chyba dobry punkt.
Działałem ręką coraz szybciej i wsłuchiwałem się w dźwięki wydawane przez Lou i w jego coraz płytszy oddech. Przez samo to zacząłem robić się twardy, ale musiałem opanować swoje emocje. Teraz to ja miałem ulżyć Louisowi w cierpieniu.
Do tego wszystkiego, dołączyłem jeszcze obciąganie mu ręką i widziałem po wyrazie jego twarzy, że jest mu cholernie dobrze. Byłem zadowolony, że to dzięki mnie Lou odczuwa taką przyjemność. 
W końcu zbliżał się finał. Jęki Lou były już na prawdę głośne, a jego biodra zaczęły wyginać się i drżeć. Pod sam koniec, jeszcze maksymalnie przyspieszyłem ruchy i poczułem, jak ciepła ciecz, otula moją dłoń. Lou opadł wyczerpany na łóżko, a ja zlizałem dokładnie, z każdego palca, jego spermę.
- Ty chyba też jadałeś ostatnio ananasy. - wyszeptałem mu do ucha, na co on odpowiedział cichym chichotem.
Tak jak podejrzewałem, ten dzień był bardzo udany. Nie pamiętam, kiedy ostatnio spędziliśmy czas w tak miły sposób. Jednak przez opiekowanie się dzieckiem, omija nas wiele rzeczy. To chyba niedługo powinno się zmienić. Chociaż właściwie nie wiem, czy chcę, żeby się zmieniło.
 
Po cholernie długiej nieobecności, doczekaliście się wreszcie rozdziału. ;)
Wyszłam z wprawy w pisaniu, więc nie jest zbyt dobry, ani zbyt długi, ale cieszę się, że wreszcie udało mi się tutaj coś dodać.
Wiem, że możecie pomyśleć, że was olewałam, ale właściwie to nie miałam czasu ani weny, żeby coś tutaj napisać. Pod koniec roku poprawiałam oceny i zaczęłam się też zajmować moim prywatnym życiem, które ostatnimi czasy bardzo zaniedbałam.
Właśnie wczoraj pokłóciłam się z moim bf. Byłam wściekła i smutna, a gdy jestem w takim nastroju to przeważnie mam ochotę pisać, żeby choć na chwilę uciec od rzeczywistości i od problemów. Dzięki temu właśnie, udało mi się stworzyć ten rozdział. Dostałam niesamowitego przypływu weny, więc postanowiłam to jak najlepiej wykorzystać. Pech chciał, że gdy skończyłam rozdział i praktycznie miałam go już zapisywać, zabrakło na chwilę prądu w całym, moim bloku i calutki rozdział, poszedł się jebać. Nieodwracalnie straciłam 4 bezcenne godziny moich wakacji. Dosłownie położyłam się na ziemi i zaczęłam ryczeć. Byłam podwójnie wściekła. Gdy jednak ochłonęłam, postanowiłam, że zarwę nockę, żeby odtworzyć ten rozdział. Wypiłam 3 kawy i do 4 nad ranem siedziałam i ponownie pisałam dla was ten rozdział. Nie chciałam was znowu zawieść.
Mimo wszystko mam nadzieję, że nie jest on taki zły. Wiem, że lubicie zboczone scenki, więc dałam wam to czego chcecie. ;D
Pewnie zapytacie, kiedy będzie następny rozdział...
Nie mam pojęcia, serio. Nie wiem, kiedy znów złapie mnie taka wena. Po za tym, tych wakacji nie mam zamiaru spędzić przed komputerem.
Zastanawiam się w ogóle, czy ktoś jeszcze chce czytać to opowiadanie, czy ktoś odwiedza tego bloga, czeka na rozdziały, mam dla kogo pisać?
I rozdział dedykuję, mojej kochanej Monice, która cholernie nie mogła doczekać się, aż go wreszcie napiszę i opublikuję. Love ya, baby. <3
I chciałam jeszcze podziękować pewnej mojej czytelniczce o nicku "Lulo".  Nie mam pojęcia czemu, ale po przeczytaniu Twojego komentarza, pod moją ostatnią notką, nabrałam jeszcze większej chęci do napisania rozdziału. Dziękuję za wyrozumiałość. :)
Jeżeli macie jakieś pytania to zadawajcie je tu. ->  KLIK
Followujcie mnie też na Twitterze. -> KLIK
Do następnego rozdziału, który mam nadzieję, kiedyś się pojawi.
Pozdrawiam. ♥
 

Rozdział 14. - Rozumiem, że się kochacie, rozumiem nawet, że miłość dwóch chłopców jest możliwa, ale nie rozumiem, dlaczego robicie to publicznie.

/ sobota, 5 maja 2012 /
Nie wspominałem o tym wcześniej, ale stan Fizzy jest już w normie. Praktycznie całkiem wyzdrowiała i nie ma prawie żadnych, bardzo widocznych śladów po tym przykrym wydarzeniu. Z tego, co mówiła mama Louisa, z jej psychiką też jak na razie jest wszystko w porządku. Chociaż ten problem mamy z głowy. Została jeszcze tylko kwestia Luka.
Był weekend, więc to ja postanowiłem opiekować się dzisiaj małym. We wszystkie dni szkolne, robił to Louis. Chciałbym go trochę odciążyć. Przecież w końcu to ja znalazłem Luka. Wypadałoby nie zwalać wszystkich obowiązków, związanych z nim, na Lou. 
Obudziłem się nieco wcześniej, żeby przygotować śniadanie. Przeważnie to Louis gotował, ale jak już wspominałem, chcę mu pomóc. Nie jestem jakimś fenomenalnym kucharzem, ale starałem się najbardziej jak potrafiłem. 
Gdy udało mi się przygotować zapiekankę, która moim zdaniem była całkiem zjadliwa, poszedłem do pokoju, w którym znajdował się Luke. Wyglądał tak uroczo, gdy spał. Nie miałem serca go budzić, ale nie po to męczyłem się w kuchni, żeby teraz moja ciężka praca się zmarnowała.
Usiadłem, obok niego na łóżku, odkryłem z niego kołdrę i zacząłem lekko go szturchać.
- Obudź się, mały. - wyszeptałem mu do ucha.
- Jeszcze 5 minut, mamo. - zaczął machać ręką przed moją twarzą i perfidnie włożył mi palec w oko.
Syknąłem z bólu i potarłem bolące miejsce, co jeszcze pogorszyło sprawę. Łzy ciekły po moim policzku, a ja nie mogłem tego zahamować. Znalazłem w szafce nocnej chusteczkę, przyłożyłem ją do oka i ponownie zacząłem szturchać Luka, żeby się obudził. Tym razem jednak byłem w bezpiecznego odległości od niego.
Po wielkich męczarniach, udało mi się wreszcie wynieść tego małego człowieczka z sypialni. Ciągnąłem go prawie po ziemi, bo był jeszcze zaspany, ale to nie ważne. Ważne było to, że moja zajebista zapiekanka stygła.
Właściwie to było jeszcze wcześnie, więc nie miałem zamiaru budzić Louisa. Stwierdziłem, że należny mu się dłuższy odpoczynek po tym jak przez cały tydzień, tak wytrwale opiekował się Lukiem. Nie wyglądało, jakby robił to z obowiązku, albo dlatego, że było mu żal Luka. Na prawdę cieszył się, pomagając i bawiąc się z tym dzieciakiem. On na prawdę kochał dzieci. To chyba jednak nic dziwnego, skoro dorastał w otoczeniu czterech młodszych sióstr. Pewnie musiał pomagać mamie w opiece nad nimi. Wyszło mu to jednak jak najbardziej na dobre. Będzie kiedyś niesamowitym tatą. Takim, o jakim marzy każde dziecko.
- Gdzie Louis? - zapytał Luke, mając pełną buzię od zapiekanki.
- Po pierwsze nie mów z pełnymi ustami. - pouczyłem go. - A po drugie, Louis śpi. 
Luke starannie zmielił wszystko, co miał w buzi, wziął oddech i przemówił:
- Lubię go, wiesz? - wyszczerzył się w moją stronę. - Jest bardzo miły.
- Owszem. - pokiwałem głową. - I myślę, że on też Cię lubi. - pogłaskałem go po włosach.
- Mnie się nie da nie lubić. - wypiął dumnie pierś i uśmiechnął się cwaniacko.
Przewróciłem tylko oczami w odpowiedzi, ale chłopak miał racje. Nie dało się go nie lubić. Był na prawdę uroczym i niezwykle pociesznym dzieckiem. Wprowadzał w naszym domu taką rodzinną atmosferę. Wcześniej byliśmy tylko ja i Louis, sami. Nie mówię, że mi to przeszkadzało, bo nie musieliśmy wtedy w żaden sposób się ograniczać i mogliśmy robić co tylko nam się żywnie podobało, ale jednak, gdy dziecko jest w domu, jest zupełnie inaczej. Czuję, jakbyśmy tworzyli z Louisem prawdziwą rodzinę. To głupie, bo jesteśmy przecież jeszcze dziećmi (no właściwie to ja jestem) i nie powinniśmy myśleć o takich sprawach. Mi jednak ciągle chodziły po głowie pewne rzeczy. Jak by to były, gdybyśmy mieli dziecko? Nasze, własne dziecko. Jak nasi przyjaciele by to odebrali? Jak w ogóle ludzie odebrali to, że para gejów ma dziecko? Czy byłoby ono przy nas szczęśliwe? Czy nie narazilibyśmy go na kpiny ze strony rówieśników? Czy podołalibyśmy takiemu zadaniu, jak bycie rodzicem?
Gdyby nie Luke, to jestem pewien, że te myśli w ogóle nie pojawiłyby się w mojej głowie. Jednak ten malec, skłonił mnie do takich przemyśleń. Może wyjeżdżam za daleko w przyszłość, ale chciałbym kiedyś stworzyć z Louisem prawdziwą rodzinę.
- Wiesz, Harry... - zaczął nieśmiało Luke. - Myślę, że pasujecie do siebie, pomimo tego, że oboje jesteście chłopcami. - pogłaskał mnie swoją małą dłonią, po przedramieniu. 
Uśmiechnąłem się niezręcznie w odpowiedzi na to.
Zdziwiło mnie wyznanie Luka. Wydawało mi się, że on tego nie rozumie. Widocznie musiał nad tym myśleć, skoro doszedł do takich wniosków. Ten dzieciak jest zbyt bystry.
Temat nam się skończył, więc teraz w kuchni było cicho i dało się słyszeć jedynie chrupanie, konsumowanej przez nas zapiekanki. Luke jadł ją z wielkim smakiem, a gdy skończył aż oblizał dokładnie wszystkie palce i poklepał się po brzuchu.
- To było pyszne. - powiedział.
- Starałem się. - odpowiedziałem i moją uwagę przykuł dźwięk szurania papciami, dochodzący zza drzwi.
Wiedziałem, że tak szura tylko Louis. Po chwili drzwi się otworzyły, a w nich stanął mój mężczyzna. Przeciągnął się leniwie i ziewnął głośno.
- Dlaczego mnie nie obudziłeś? - zwrócił się do mnie.
- Chciałem, żebyś wypoczął. Należy Ci się. - obdarowałem go czułym uśmiechem.
Nic nie odpowiedział. Ślamazarnie podszedł do stołu, przy którym jedliśmy i zajął miejsce na jednym z krzeseł, które znajdowało się na przeciwko nas.
- Louis! - Luke zawył radośnie, zeskoczył z krzesła, obiegł stół i przytulił się do nogi Louisa.
- Hey, młody. - Lou uśmiechnął się uroczo i posadził chłopca na swoich kolanach, a potem pocałował go we włosy.
Mały cieszył się od ucha do ucha i co chwilę spoglądał na Louisa, posyłając mu pełne radości spojrzenia.
Muszę przyznać, że przez ten widok, w moim sercu rozlewało się niesamowite ciepło. Oparłem głowę na ręce i przyglądałem się temu cudownemu obrazowi, z rozmarzonym wzrokiem. Widać było, że przez tak krótki czas, wytworzyła się między nimi magiczna więź. Z jednej strony to było dobre, ale z drugiej, ciężko będzie pożegnać się z Lukiem, gdy już odnajdą się jego rodzice. Policja złapała jakiś trop. Podążają nim i mamy nadzieję, że wreszcie dojdą do prawdy i znajdziemy odpowiedzi na wszystkie nasze pytania, dotyczące tego malca.
- Gotowałeś? - Louis zburzył moje myśli i wyglądało, jakby wyczuł zapach zapiekanki.
- Tak. - podrapałem się po karku. - Chcesz spróbować? - wskazałem na tacę, na której znajdowało się przygotowane przeze mnie danie.
- Oczywiście! - powiedział radośnie, a ja podałem mu posiłek.
Mimo, że było już zimne, widać, że mu smakowało. Ucieszył mnie ten fakt. Nie było mu jednak dane, w spokoju go dokończyć, bo Doris niespodziewanie wskoczyła na kuchenny blat, po czym przeskoczyła z niego na stół i wylądowała wprost, w talerzu z posiłkiem Louisa. Mały Luke, tak się przestraszył, że aż zeskoczył z kolan Louisa i powędrował z powrotem na miejsce obok mnie.
- Doris! - wrzasnął Lou. - Co ty najlepszego zrobiłaś? - zmierzył wzrokiem swoją zmasakrowaną zapiekankę. - Przez Ciebie będę głodny. - wziął ją na ręce i spojrzał na nią z udawanym fochem. 
W odpowiedzi dostał ciche "miał, miał", które wydawałoby się, jakby miało znaczyć przepraszam. Po chwili jednak, gdy kotka zaczęła mu się wyrywać i podrapała go po ramieniu, stwierdziłem, że to chyba było tylko ostrzeżenie przed tym, co miała zamiar zrobić. Lou zdenerwował się i wywalił ją za drzwi od kuchni. Usiadł z powrotem na krześle i skrzyżował ręce na piersiach.
- Zaczynam żałować, że Ci ją kupiłem. - wymamrotał.
W odpowiedzi na to, tylko zachichotałem i Luke również. Mimo, że bardzo się psociła i czasami oszpecała mojego Louisa to i tak ją uwielbiałem. W końcu nie dość, że jestem miłośnikiem kotów to jeszcze była ona prezentem od niego. To wynagradzało mi wszystkie szkody, które wyrządzała w naszym domu.  
Po posiłku, właściwie nie wiedzieliśmy, jakie zajęcie sobie znaleźć. Usiedliśmy w salonie i zrobiliśmy burzę mózgów. Padały różne propozycje, ale żadna z nich nie odpowiadała całej naszej trójce. Średni wychodziło nam dogadywanie się w tej kwestii. 
Podczas zażartej kłótni Louisa i Luka, na temat tego, który kucyk pony jest tym najlepszym, usłyszałem dzwonek do drzwi. Podniosłem się niechętnie z kanapy, założyłem na nogi papcie, ubrałem jakieś pierwsze lepsze spodnie, bo paradowałem od rana w samych bokserkach (gdyby nie Luke to pewnie biegałbym nago) i doszedłem wreszcie do drzwi, żeby je otworzyć.
- Heey! - przywitał mnie uściskiem, Liam.
Spojrzałem na niego pytającym wzrokiem.
- Myślałem, że bardziej ucieszysz się na mój widok. - westchnął. - Wpadliśmy was odwiedzić. 
- Wpadliśmy?
Nie zdążyłem jeszcze dokończyć mojego pytania, a zza pleców Liama wyłonili się Niall, Zayn, Emily i Carmen.
- Chyba nie masz nic przeciwko? - upewniał się Liam.
Rozłożyłem bezradnie ręce i skinąłem głową na znak, że mają wejść. Właściwie to nie przepadam za niezapowiedzianymi wizytami, ale mogę im wybaczyć ten jeden raz. 
Zaprosiłem wszystkich do salonu, gdzie wciąż trwała kłótnia Louisa i Luka, której przebieg był na prawdę komiczny. Em, od razu, gdy zobaczyła małego, rzuciła się na niego i zaczęła go ściskać. On za bardzo nie wiedział o co jej chodzi, ale żeby nie było jej przykro, to także ją przytulił.
- Jest uroczy! - Emily pogłaskała Luka po włosach. - Kocham dzieci. - mówiła uradowana.
Od razu udało im się znaleźć wspólny język, a tym samym odwiodła go też od kłótni z Louisem. Szatyn usiadł więc na boku kanapy, na której się znajdowałem i dołączył się do naszej konwersacji.
Rozmawialiśmy właściwie o Luku i o tym, że Louis nie powinien opuszczać tylu dni w szkole. Tommo mówił jednak, że będzie to robił, dopóki nie znajdą się rodzice Luka. Dlaczego on był taki uparty?
Nasze tematy po jakimś czasie, zaczęły krążyć niebezpiecznie blisko, mojej relacji z Louisem. Byłem lekko zmieszany, bo nie wiedziałem, co mam mówić i robić. Nie przedyskutowałem z Louisem tego, jak i kiedy powiemy o tym naszym przyjaciołom. To była niesamowicie niezręczna sytuacja.
- A więc... - zaczął Liam. - Chcecie nam może coś powiedzieć? - wszyscy zwrócili wzrok w stronę moją i Lou.
Spojrzeliśmy na siebie. Dostrzegłem w jego oczach lekkie zdenerwowanie, ale również jakby chęć powiedzenia im wszystkiego. Właśnie tu i właśnie teraz. Nie byłem pewny czy tak rzeczywiście było, więc czekałem na jego ruch. Posłał mi czułe spojrzenie i dyskretnie pogłaskał mnie po plecach. 
Nasi przyjaciele bacznie nam się przyglądali. Chyba chcieli cokolwiek wyczytać z naszych małych gestów. Louis odnalazł moją rękę, która znajdowała się na moim kolanie i splótł z moimi palcami, swoje.
Ten gest wystarczył, aby wszyscy domyślili się o co chodzi. Zaczęli nam bić brawa i gwizdać. Louis patrzał na mnie z uczuciem, a w jego oczach tańczyły iskierki radości. Chyba był szczęśliwy.
- Gorzko, gorzko! - wrzeszczał Niall.
Za chwilę wszyscy się do niego dołączyli. Wszyscy, oprócz Carmen. Nie wyglądało, jakby bawiła ją ta cała sytuacja i jakby cieszyła się z naszego związku. W pewnym sensie rozumiem jej postawę. Powiedziała mi, że coś do mnie czuje, a wiadomo, że oglądanie osoby, którą się kocha, a ta osoba kocha kogoś innego, nie jest rzeczą przyjemną. Sama jednak mówiła, że wciąż chce przyjaźni, więc mimo wszystko, uważam, że powinna się cieszyć z naszego szczęścia. Wiem, że nie przepada za Louisem, ale powinna go wreszcie zaakceptować. Zresztą Lou powinien zrobić to samo. Przebywamy w swoim towarzystwie mnóstwo czasu, więc czy chcą, czy nie chcą, będą się ze sobą spotykać. A po co być w złych relacjach? Myślę, że gdyby dali sobie szansę to polubiliby się.
Przyjaciele wciąż skandowali to słynne "Gorzko, gorzko!" więc wreszcie, żeby uspokoić tą bandę niewyżytych dzieci, delikatnie pocałowałem Louisa. Nie chcieliśmy za bardzo się rozkręcać, więc skończyliśmy na chwilowym "cmok". Jak już wcześniej wspominałem, miałem na niego taką ochotę, że nie wiem, co mógłbym zrobić, gdybyśmy teraz dłużej się całowali. 
- Cieszę się, że wreszcie nam o tym powiedzieliście. - mówił Zayn. - Pamiętajcie, że jesteśmy przyjaciółmi i nie musimy mieć przed sobą tajemnic. - uśmiechnął się w naszą stronę.
- Pamiętamy. - odpowiedzieliśmy wspólnie z Louisem.
Ucieszył mnie fakt, że nie musimy się już przed nimi ukrywać. W ogóle nie powinniśmy. Od razu trzeba było im wszystko powiedzieć. Ja jednak bałem się ich reakcji. Nie wiedziałem w sumie jak się miał do tego Lou, ale to już chyba nie ważne.
Liam i Emily, wspólnie bawili się z Lukiem. Mały chyba ich polubił, bo podczas przebywania z nimi, z jego twarzy nie znikał wielki uśmiech. Cieszyłem się, że zdobywa nowych przyjaciół, ale nie chciałem też, żeby za bardzo się do nich przywiązywał, bo kiedyś, wreszcie będzie musiał wrócić do swojego domu. A pożegnania bywają ciężkie. Sam próbuję się do niego nie przywiązywać, ale chyba się po prostu nie da. Zbyt kochane z niego dziecko.

Całą niedzielę postanowiliśmy spędzić razem z Lukiem, w parku. To była dobra okazja, żebyśmy pobyli ze sobą trochę czasu. Po za tym mały nalegał, abyśmy go gdzieś zabrali. Nie sposób było mu odmówić, gdy patrzał na ciebie tym błagalnym wzrokiem. 
Dzisiejszy dzień nie należał do najcieplejszych, więc musieliśmy się grubiej ubrać. Emily podarowała dla Luka, kilka rzeczy, które nosił kiedyś jej młodszy brat. W prawdzie były one trochę za duże na niego, ale nie mieliśmy skąd wziąć innych ubrań. Jemu to chyba wcale nie przeszkadzało. Mimo wszystko był uradowany zbliżającym się, wspólnym wyjściem.
W parku właściwie było dość pusto. Co jakiś czas tylko mijaliśmy się z parą starszych ludzi, rodzicami z dziećmi, czy samymi dziećmi. 
Luke wcisnął podczas drogi między nas. Automatycznie nasze spojrzenia, powędrowały na niego. Posłał każdemu z nas wesoły uśmiech, po czym złapał za rękę najpierw Louisa, a potem mnie. Chciałbym iść teraz na przeciwko nas i zobaczyć, jak uroczo wyglądaliśmy. Spojrzenia ludzi w naszym kierunku, nie wydawały się być dość miłe, ale mało nas to obchodziło. Byłem na prawdę szczęśliwy z tą dwójką u mojego boku. Mężczyzna, którego kocham i mały chłopiec, którego z każdym dniem kocham coraz bardziej. To byłoby idealne połączenie, gdyby nie to, że Luke jest właściwie czyimś zaginionym dzieckiem. Z jednej strony bardzo chciałbym, żeby odnaleźli się jego rodzice, a z drugiej chyba zbyt ciężko zniosę rozstanie z nim. Pewnie, że moglibyśmy go odwiedzać, o ile dostalibyśmy na to zgodę, ale to jednak nie to samo, co mieć go pod swoją opieką. Oczywiście, ja nic nie wiem o dzieciach i jestem jeszcze za młody, żeby mieć własne, ale przez niego pomyślałem, że i nawet teraz dałbym radę być rodzicem. Powinienem przestać nad tym tyle rozmyślać i cieszyć się chwilą.
Doszliśmy do małego placu zabaw, na którym panowały pustki. Nie było tam nic oprócz małej piaskownicy, zardzewiałej zjeżdżalni i drabinek, na których brakowało niektórych szczebelków. Luke jednak, od razu, gdy go zobaczył, widocznie się ucieszył. Puścił nasze dłonie i ruszył w jego stronę. 
- Tylko uważaj na siebie! - wykrzyczał Louis, gdy mały zdążył dobiec do piaskownicy.
Zajęliśmy miejsca, na ławce, która znajdowała się najbliżej placu zabaw i obserwowaliśmy, co też takiego wyprawia Luke. Lepił babki z piasku, a potem udawał, że je komuś sprzedaje. Jedną chciał nawet poczęstować mnie, ale nie skorzystałem z tej kuszącej propozycji. Później wszedł na zjeżdżalnie. Louis się przestraszył, więc momentalnie podniósł się z miejsca i pobiegł do Luka. Nie pozwolił mu samemu zjechać. Asekurował go. Nie chciał, żeby stała się mu krzywda, a z dziećmi to nigdy nic nie wiadomo. Małemu po kilku minutach na szczęście przeszła ochota na zjeżdżanie. Teraz jego nowym zadaniem było wykopać w piaskownicy, najgłębszą dziurę, jaką widział świat. Oczywiście dopingowaliśmy go w tym, ale sami nie bardzo chcieliśmy brudzić sobie ręce i mu pomóc. To byłoby dziwne, gdyby ktoś przyłapał nas na bawieniu się w piaskownicy. 
- Przywiązałem się do niego, wiesz? - wymamrotał Lou i zaczął czule gładzić moje udo.
- Ja także. - chwyciłem jego dłoń, która wędrowała teraz po moim ramieniu. - Nie będzie łatwo się z nim rozstać, ale gdzieś tam są jego rodzice, którzy pewnie umierają z tęsknoty za nim. - spojrzałem na niego czule.
- Zastanawiam się tylko nad powodem, dla którego uciekł z domu. - Lou pokiwał głową. - Coś przykrego musiało go tam spotkać, nie sądzisz? 
- To bardzo możliwe, ale jak widzisz nie chce nam o tym opowiedzieć. - westchnąłem.
- A ja nie chcę, żeby wracał, gdzieś, gdzie będzie w jakiś sposób krzywdzony. - Lou przysunął się bliżej mnie i położył głowę na nim ramieniu. 
W odpowiedzi pocałowałem go we włosy i objąłem w pasie. Lubiłem tak po prostu z nim siedzieć i czuć jego bliskość. Nie musiał nawet nic do mnie mówić. Ważne że był. 
- Kocham Cię. - wyszeptałem.
Lou podniósł głowę i spojrzał na mnie tymi swoimi niebieskimi tęczówkami.
- Ja Ciebie też. - pocałował mnie delikatnie w usta.
Pogłębiłem pocałunek i wsunąłem dłoń za jego płaszcz. Głaskałem go czule po plecach, a on usiadł mi na kolana i oplótł dłonie wokół mojej szyi. Nasze języki tańczyły zwinnie w naszych ustach. Przyparłem go do siebie jeszcze mocniej, tak, że stykaliśmy się klatkami piersiowymi. Zjechałem powoli ręką z jego pleców na pośladek. Ścisnąłem go lekko i poczułem jak Louis uśmiecha się przez pocałunek. Wplótł palce jednej ręki w moje włosy, a drugą gładził mnie czule po policzku. To był chyba pierwszy raz, gdy obnosiliśmy się ze swoją miłością w miejscu publicznym. Wiadomym było, że ludzi może zgorszyć nasze zachowanie. W tym momencie jednak przestał nas to obchodzić. Wszystko było pięknie, dopóki pewien mały brzdąc nam nie przerwał.
- Ugh! - ten dźwięk brzmiał, jakby ktoś miał za chwile zacząć wymiotować.
Louis odessał się ode mnie i z powrotem zajął miejsce obok. 
Luke spoglądał na nas z obrzydzeniem, a my nie bardzo wiedzieliśmy, co mamy teraz powiedzieć.
- Rozumiem, że się kochacie, rozumiem nawet, że miłość dwóch chłopców jest możliwa, ale nie rozumiem, dlaczego robicie to publicznie. - na jego twarzy pojawił się grymas. - To było...
- Tak, wiem. - przerwałem mu. - Zapomnij, że to widziałeś.
- Po akcji w pokoju Louisa też tak mówiłeś. - skrzyżował ręce na piersiach. - Nigdy więcej, tego przy mnie nie róbcie. - mówił błagalnym tonem. 
Oboje z Louisem wybuchliśmy śmiechem. Oburzenie Luka było zabawne. To nie była chyba aż tak straszna rzecz, by mogła w jakiś sposób oddziaływać na jego psychice. To normalne, że ludzie w publicznych miejscach okazują sobie uczucia. Chociaż, jeśli chodzi tu o parę gejów to jest to przecież niedopuszczalne. Ah, te stereotypy i głupie ludzkie myślenie. 
Niebo zaczęło wyglądać nieprzyjemnie. Pojawiły się na nim ciemne chmury i zaczęło lekko kropić. Postanowiliśmy, że czas już wracać do domu. Nie uśmiechało nam się stać tutaj w deszczu. Luke bardzo nie chciał opuszczać placu zabaw, ale zrobił to po namowach Louisa i po tym jak powiedział, że gdy wrócimy do domu, znajdziemy mu jakieś niezwykle ciekawe zajęcie. 
Gdy znajdowaliśmy się jakiś kilometr od naszego mieszkania, deszcz z minuty na minute był coraz silniejszy, aż w końcu po prostu lało. Louis wziął Luka na ręce i zaczęliśmy biec. Byliśmy już przemoczeni do suchej nitki, więc postanowiliśmy schować się pod jakikolwiek, najbliższy daszek.
Nie było nam do śmiechu, bo byliśmy przemoczeni i było nam zimno. Tylko Luka bawiła obecna sytuacja. Chciał jeszcze wybiec spod dachu i potańczyć sobie w deszczu. Oczywiście nie mogliśmy mu na to pozwolić. Nie chcieliśmy, żeby zachorował przez naszą lekkomyślność. 
Nagle wielki piorun, rozświetlił całe niebo. W oczach Luka momentalnie pojawiły się łzy. Chyba bał się burzy. Wziąłem więc go na ręce i mocno przytuliłem. Za chwilę dało się słyszeć głośny grzmot. Luke zaczął płakać. Nie mogliśmy go w żaden sposób uspokoić. Zasłoniłem mu oczy, a Lou założył mu czapkę na głowę i zatykał jego uszy, żeby nie panikował jeszcze bardziej przez ciągłe grzmoty. Postanowiliśmy, że zostaniemy tutaj, dopóki ta okropna pogoda się trochę nie uspokoi. 
Byłem już zmęczony staniem i trzymaniem małego na rękach, więc usiadłem na ziemi. Louis usiadł obok mnie i oboje, obejmowaliśmy Luka. 
Minęło chyba 30 minut, a burza ustała. Deszcz jeszcze padał, ale już znacznie mniej niż wcześniej. Postanowiliśmy więc nie czekać dłużej i ruszyć w kierunku domu. Powrót był na prawdę wesoły. Bawiliśmy się w zabawę, która polegała na omijaniu kałuży. Wszystko szło świetnie, dopóki Louis nie potknął się o kamień i nie wpadł do jednej z nich. Nie była ona głęboka, ale mimo wszystko nieźle się ubrudził. Pomogłem mu wstać, a Luke nie mógł opanować śmiechu. Przez resztę drogi do domu, cały czas nabijał się z Louisa, a on udawał obrażonego. 
Gdy wyszliśmy zza ostatniego zakrętu i ujrzeliśmy nasze mieszkanie, wszyscy pobiegliśmy w jego kierunku. Zaraz po przekroczeniu progu drzwi, zaczęliśmy zdejmować z siebie mokre ubrania i zamieniać je na suche. Po wykonaniu tej czynności, zjedliśmy kolację i udaliśmy się do salonu, pooglądać jakieś wybrane przez Luka filmy. Zajęło nam to czas do późnej nocy.  
Stwierdzam, że to był na prawdę udany dzień.   

Tak wiem, ten rozdział jest do dupy. Nic się w nim nie dzieje. Blablabla.
Po pierwsze: przepraszam wszystkich, że tak długo nie pisałam. Zastanawiałam się nad porzuceniem tego bloga, z powodu mojej pieprzonej blokady twórczej.  Kilka razy dziennie otwierałam notatnik, w celu napisania czegoś i nie mogłam złożyć nawet jednego sensownego zdania. Załamałam się i stwierdziłam, że po prostu się wypaliłam. Właściwie to dostałam od was tyle niesamowicie wspierających wiadomości, że po prostu musiałam coś dla was napisać. Na prawdę nie chcę was zawieść, ale nie potrafię nic poradzić na to, że jestem taka beznadziejna.
Po drugie: nie wiem kiedy pojawi się kolejny rozdział. Nie potrafię tego przewidzieć, bo jeżeli będzie tak jak było przez ostatnie kilka tygodni, to pewnie długo jeszcze nic się tutaj nie pojawi.
Po trzecie: zajęłam się pisaniem zupełnie nowego opowiadania o Larrym. Mam prolog i pięć rozdziałów, jak na razie. Nie publikuję tego nigdzie. Na razie. Jak skończę pisać to opowiadanie i to drugie -> one-direction-infection.blogspto.com (mam nadzieję, że dam radę je dokończyć, a szczerze to czarno to widzę) to wtedy MOŻE zacznę je gdzieś publikować. Nie obiecuję tego jednak, bo jak na razie mój pomysł mi się podoba, a pisanie idzie mi dość gładko, ale nie wiem co będzie potem i nie wiem czy nie załamię się znów po kilkunastu rozdziałach.
Po czwarte: co do Luka, bo to było ostatnio najczęściej zadawane mi pytanie...już wiem, co z nim zrobię. Zdecydowałam się na jeden scenariusz i za kilka rozdziałów mam nadzieję przekonacie się jak to z nim będzie.
Po piąte: już chyba na prawdę nie mam pomysłów na nowe rozdziały. W zanadrzu został mi tylko jeden, który moim zdaniem jest w miarę dobry i zboczony (tak wiem, że to lubicie xd).
Podejrzewam, że pewnie połowa z was nawet nie przeczytała tego, co miałam wam tutaj do powiedzenia, ale to nie ważne. Pewnie połowa już rezygnowała nawet z czytania podczas czytania samego rozdziału.
W każdym razie czekam na wasze opinie w komentarzach. Wiem, że pewnie teraz zjedziecie mnie, że tak spieprzyłam, ale cóż. Starałam się dla was cokolwiek napisać i chociaż trochę ruszyć w przód z tą historią.
Jakieś pytania? ->  KLIK
Pozdrawiam. ♥

Rozdział 13. - To jest taka inna miłość.

/ poniedziałek, 16 kwietnia 2012 /
Siedzę właśnie na jakże nudnej lekcji historii i udaję, że słucham tego, co mówi nauczycielka. W rzeczywistości jednak, moje myśli są skupione na czymś zupełnie innym.
Louis nie poszedł dzisiaj do szkoły. Został z Lukiem. Obiecał, że postara się wyciągnąć z młodego potrzebne informacje i uda się na policję w celu zgłoszenia jego zaginięcia. Miałem wielką nadzieję, że odnajdziemy jego rodziców i poznamy powody, dla których znalazłem go wtedy, w takim stanie w krzakach. 
Nie mogłem skupić się na lekcji, bo myślami byłem z Louisem. Przez to, że przyprowadziłem do domu jakieś dziecko, teraz on opuszcza szkołę, żeby się nim opiekować. Trochę źle się z tym czułem. To ja chciałem zostać i zająć się nim, ale Lou mi na to nie pozwolił. Wręcz wywalił mnie za drzwi i nie kazał wracać, jeżeli nie pójdę do szkoły. Nie miałem więc wyjścia.
Lekcje ciągnęły się w nieskończoność.
Gdy zabrzmiał ostatni dzwonek, poczułem wreszcie wolność. Czym prędzej wybiegłem ze szkoły i pokierowałem się do domu. Szedłem szybkim krokiem, słuchając mojej ulubionej muzyki i nim się obejrzałem, byłem już na miejscu.
Wchodząc do domu i idąc w stronę kuchni, moje oczy napotkały przesłodki widok. 
Luke siedział na blacie jednej z szafek, ubrany w biały fartuszek i czapkę kucharza. Był cały ubrudzony od mąki i dżemu. Oblizywał palce ze smakiem i przyglądał się uważnie temu, co Louis robił przy kuchni. W powietrzu roznosił się słodki zapach wanilii.
- Cześć LouLou. - zaszedłem go od tyłu, objąłem w tali i pocałowałem w policzek.
- Wróciłeś. - Louis uśmiechnął się promiennie. - Właśnie przygotowywaliśmy dla Ciebie obiad. - poklepał Luka po głowie. - Mam nadzieję, że masz ochotę na naleśniki?
- Oczywiście. - odparłem i pocałowałem go namiętnie w usta.
Smakowały dżemem truskawkowym.
- Mmm... - oblizałem się i posłałem Louisowi figlarne spojrzenie.
- Harry... - Louis szturchnął mnie i wskazał głową na Luka. - Musisz opanowywać swoje instynkty. - szepnął mi na ucho.
Wykrzywiłem się i zająłem miejsce przy stole. Louis miał racje. Gdy w domu jest dziecko, musimy nieco zmienić swoje zachowanie. Byłem lekko poirytowany, bo w moim domu był Bóg Seksu, a ja teraz nawet nie mogłem nic z nim zrobić. Chociaż miałem ochotę na co nieco. Na prawdę zaczynam robić się niewyżyty. 
- To dziwne... - odezwał się nagle Luke.
- Ale co? - Louis zdjął go z blatu i usadził na krześle obok mnie.
- Wy jesteście dziwni. - wskazał na nas palcami.
- Dlaczego tak uważasz? - Lou również przysiadł się do stołu.
- Mama mówiła mi, że miłość jest wtedy, kiedy kochają się dziewczyna i chłopak...nie chłopak i chłopak. - skrzyżował ręce na piersiach i zrobił wkurzoną minę.
Ja i Lou spojrzeliśmy sobie w oczy. To co powiedział do nas Luke, lekko nas zaskoczyło. Nie wiedziałem co powiedzieć, ale Louis ratował sytuację.
- Bo wiesz...to jest taka inna miłość. - uśmiechnął się. - Co wcale nie oznacza, że jest dziwna. Inna, ale nie dziwna. 
- Dlaczego nie kochasz żadnej dziewczyny? Nie rozumiem tego. - Luke wiercił się na krześle i cały czas robił niezadowolone miny.
- Ponieważ kocham tego tutaj, lokowatego, wspaniałego, zielonookiego chłopaka. - wskazał na mnie. - On daje mi więcej szczęścia niż jakakolwiek dziewczyna. - dodał, spoglądając na mnie.
Luke zmierzył mnie wzrokiem.
- Wciąż nie rozumiem. - mały rozłożył bezradnie ręce. - Dlaczego on jest dla Ciebie taki wyjątkowy? 
- To te jego cztery sutki. - Lou zaśmiał się, a ja go szturchnąłem i posłałem mu piorunujące spojrzenie. - A tak na prawdę to...on sam w sobie jest wyjątkowy. - Louis spojrzał na mnie czule.
Moje serce, aż napełniło się radością, gdy to powiedział, a uśmiech sam cisnął mi się na usta.
- Ale nie możecie mieć dzieci. - zauważył.
- Bystry jesteś. - Louis poklepał go po ramieniu. - W szkole was tego uczyli? - zapytał rozbawiony.
- Nie. Koledzy mi o tym mówili. - wyszczerzył się. - A po co być z kimś, skoro nie można mieć z nim dzieci? - skrzywił się i spojrzał na nas badawczo.
- To nie ważne. Ważne jest to, że się kochamy. Dziecko zawsze można zaadoptować. - odparł i spojrzał na mnie jakby chciał mi coś zasugerować.
- Zaadoptujcie mnie! - wrzasnął Luke. - Chcę być waszym synem! - zaczął radośnie podskakiwać na krześle.
- Nie...nie możemy. - Louis uspokoił go. - Musimy odszukać Twoich rodziców. Na pewno się o Ciebie martwią. Nie potrzebnie napędzasz im takiego stracha. - mówił całkiem poważnie.
- Ja...nie chcę wracać do domu. Chcę zostać tutaj. Nawet, gdybym miał mieć dwóch tatusiów...co jest chyba dziwne. - miał zamyśloną minę.
Louis nie wiedział, co ma już do niego mówić. Widziałem zdezorientowanie i niepewność malującą się na jego twarzy. Luke jak na 7-latka był całkiem bystry i dużo wiedział. Chyba za dużo. Mimo, że początkowo myślałem, że jest młodszy, jednak okazało się, że uczęszcza już do pierwszej klasy podstawówki. Jak na swój wiek to był na prawdę mało rozwinięty fizycznie, ale za bardzo rozwinięty umysłowo. W tych czasach dzieci zdecydowanie za szybko dojrzewają i chcą stawać się dorosłe.
Luke poczuł się senny. Louis ułożył go do snu w swoim pokoju i przyśpiewywał mu jedną z spokojniejszych piosenek, którą niedawno napisaliśmy. Chłopcu wyraźnie spodobała się ta piosenka, bo gdy złapał jej rytm, nucił ją razem z Louisem. Siedziałem na przeciwko, na fotelu. Nie mogę opisać tego, co czuję, gdy widzę Lou opiekującego się tym malcem. To takie urocze. Włączają mi się uczucia, których nigdy wcześniej nie doznawałem. To na prawdę miłe. 
Mały zasnął. Udaliśmy się do mojego pokoju. Mięliśmy teraz chwilę dla siebie, więc oczywiście trzeba było ją dobrze wykorzystać.
Ułożyłem się wygodnie na łóżku i rozłożyłem nogi. Pokazałem Louisowi gestem, że ma między nimi usiąść. Ruszył w moją stronę, seksownie poruszając biodrami. Przygryzłem wargę. Jeszcze nic nie zrobiliśmy, a już czułem, że za dużo krwi dochodzi do mojego członka. Lou ułożył się między moimi nogami i położył głowę na moją klatkę piersiową. Wsadziłem nos w jego włosy. Pachniały rumiankiem i były takie miękkie w dotyku. Objąłem go w pasie i jeszcze mocniej przysunąłem do siebie. Mój członek znajdował się dokładnie przy jego pośladkach. Louis poczuł mój lekki wzwód i przycisnął się do mnie jeszcze bardziej. Jęknąłem cicho i położyłem głowę na poduszce.
Louis podniósł się i usiadł na mnie okrakiem. Jego pośladki teraz idealnie przylegały do mojego penisa. Zaczął się o niego lekko ocierać i patrzał na moje reakcje. Jęknąłem cicho i poczułem, że zimna ręka Louisa wsuwa się pod moją koszulkę. Za chwilę składał pocałunki na mojej szyi. Rozluźniłem się. Oplotłem jedną rękę wokół szyi Louisa, a drugą czule głaskałem go po plecach. 
- Na co masz dziś ochotę? - wydyszał mi do ucha.
Nic nie odpowiedziałem. Zacząłem dobierać się do jego rozporka. Szybko go rozpiąłem i ściągnąłem mu spodnie. Klepnąłem go z całej siły w pośladek. Zajęczał jak mała dziewczynka. Rozbawiło mnie to trochę, ale nie śmiałem się, żeby nie zniszczyć pięknej chwili. Masowałem czule jego prącie przez bokserki, a on obdarowywał mnie namiętnymi pocałunkami. 
Popchnąłem go tak, że wylądował obok mnie. Teraz ja usiadłem na nim okrakiem i pochyliłem się. Złapałem dolną krawędź jego koszulki w zęby i patrząc mu w oczy, unosiłem ją do góry. Odsłoniłem jego idealny brzuch. Lizałem go po nim i składałem na nim subtelne pocałunki. Schodziłem coraz niżej. Doszedłem wreszcie do jego bokserek. Chciałem już je ściągnąć, gdy nagle usłyszałem charakterystyczne skrzypienie drzwi od mojego pokoju.
Odwróciłem się, a w nich stał mały Luke, który miał przerażoną minę. Wryło go i nie wiedział, co powiedzieć. Momentalnie zszedłem z Louisa, a on schował się pod kołdrę. 
- Ups... - wyszeptał Luke. - Nie wiedziałem, że-
- Nie ważne. - Lou wtrącił mu się w słowo. - Coś się stało? - zapytał lekko drżącym głosem.
- Brzuszek mnie boli. - Luke pogłaskał się po brzuchu.
Jako, że ja akurat nie byłem jeszcze na wpół rozebrany, podniosłem się z łóżka i poszedłem z Lukiem do kuchni. Wstawiłem wodę na herbatę i szukałem w szafkach jakiś tabletek przeciwbólowych.
- Przepraszam... - Luke pociągnął mnie za nogawkę i spojrzał na mnie z miną zbitego psa.
- Nic się nie stało. - uśmiechnąłem się. - Ale zapomnij o tym, co widziałeś. - poklepałem go po głowie.
- Dlaczego? 
- Nie miałeś tego zobaczyć... - podałem mu kubek z herbatą. - Nie chcę, żebyś wrócił do domu zdemoralizowany przez nas. - zaśmiałem się.
- I tak nigdy tam nie wrócę... - Luke wyraźnie posmutniał.
- Dlaczego? Dlaczego nie chcesz nam nic powiedzieć o swojej rodzinie? Może, gdybyś się przed nami otworzył to jakoś rozwiązalibyśmy Twój problem. - podałem mu tabletkę.
- Nie. - Luke odpowiedział krótko.
Przewróciłem oczami i czekałem, aż popije tabletkę. Tym razem ja ułożyłem go do snu i przestrzegłem, żeby następnym razem pukał, gdy będzie chciał wejść do naszego pokoju. Obiecał, że tak będzie robił. Mam nadzieję.
Wróciłem do Louisa. Leżał na łóżku wciąż otulony kołdrą i gdy mnie zobaczył, uśmiechnął się słodko i odkrył dla mnie kawałek miejsca. Wskoczyłem do łóżka i przysunąłem się jak najbliżej niego. Objąłem go od tyłu i składałem czułe pocałunki na jego karku.
- Na prawdę polubiłem tego dzieciaka. - Louis odwrócił się w moją stronę. - Mógłby tylko nie przerywać nam...no wiesz... 
- Wiem. - zaśmiałem się. - Poprosiłem go, żeby następnym razem pukał. - dodałem i przejechałem ręką po udzie Louisa, która i tak wylądowała na jego seksi dupci.
- Myślisz, że znajdziemy jego rodziców, albo, że chociaż powie nam coś o nich? - spojrzał na mnie wzrokiem pełnym nadziei. - Nie rozumiem, dlaczego jest taki zamknięty w sobie. Prawie nic o nim nie wiemy, a to niczego nie ułatwia. - Louis na prawdę przejmował się losem tego malca.
- Nie mam pojęcia. - pokiwałem głową. - Chciałbym się czegoś dowiedzieć, ale nie wiem jak do niego dojść.
- Ja też nie. - Louis westchnął głośno.
Zapadła chwila ciszy, w której tylko przelotnie na siebie spoglądaliśmy. Chyba obydwoje w tym momencie myśleliśmy o dalszych losach Luka.
- Chciałbym kiedyś mieć takiego syna jak on... - Louis przerwał ciszę.
- Właściwie to ja też. Miły i całkiem bystry z niego dzieciak. - uśmiechnąłem się.
- Miałem na myśli, że chciałbym kiedyś mieć takiego syna... - wziął głęboki oddech. - Z Tobą. - przygryzł wargę i przyglądał się uważnie mojej reakcji na te słowa.
Szczerze mówiąc to mnie zatkało. Zrobiłem wielkie oczy i nie wiedziałem, co mam teraz powiedzieć. 
- W porządku...chyba trochę za bardzo pospieszyłem się z tym wyznaniem. Mamy jeszcze przed sobą całe życie...nie wiadomo czy zawsze będziemy razem. - posmutniał.
- Louis. Jesteś mężczyzna mojego życia, rozumiesz? - pogłaskałem go czule po policzku. - Chcę być z Tobą już zawsze. - dotknęliśmy się nosami. - Kocham Cię. - wyszeptałem, wpatrując się w te cudowne, niebieskie oczy.
- Ja Ciebie też. - odpowiedział i złożył na moich ustach pocałunek.
Przez resztę naszego wolnego czasu, właściwie na przemian rozmawialiśmy, całowaliśmy się, wygłupialiśmy, macaliśmy, ale nic więcej. Byliśmy teraz trochę przestraszeni, że w każdej chwili do pokoju może wpaść Luke, a nie wiadomo, w jakiej tym razem sytuacji może nas zastać, także postanowiliśmy nie ryzykować. 
Miałem na niego taką ochotę, że następnym razem, gdy zaczniemy znów coś robić, chyba rzucę się na niego jak wygłodniałe zwierzę.

*Tymczasem w domu Liama, z jego perspektywy*

- Nie uważasz, że Harry i Louis ostatnio, w coraz bardziej widoczny sposób, okazują sobie uczucia? - zapytał nagle Niall. - Myślisz, że-
- Ja to wiem. - przerwałem mu. - Oni są w sobie zakochani po uszy. Nie mogą bez siebie żyć. Miłość bije od nich na kilometr. - dodałem z pewnością w głosie.
- Chyba masz rację. - Niall pokiwał głową. - Tylko, dlaczego nie chcą nam o tym powiedzieć?
- Nie wiem. Próbowałem porozmawiać o tym z Harrym, ale on udaje idiotę i udaje, że nie ma pojęcia o czym mówię. - westchnąłem głośno.
- To głupie. Przecież jesteśmy przyjaciółmi. Zaakceptujemy to i będziemy ich wspierać! - powiedział radośnie Niall.
- To samo mu powiedziałem. - poklepałem Blondyna po ramieniu. 
Tak jakoś wyszło, że Niall dzisiaj znalazł się u mnie i został tak długo, że chyba będzie tu nocować. Przeważnie to ja zostawałem u niego ze względu na to, że ma w pokoju dwa duże łóżka. U mnie jest jedno, które jest zdecydowanie zbyt małe dla dwóch osób. Nie wiem jak się na nim pomieścimy.
- Hej Liam... - zaczął niepewnie Niall. - A ten pocałunek...
- Chyba nie chcesz znów drążyć tego tematu. - podniosłem się i usiadłem obok Nialla na łóżku.
- To było dziwne. Czemu mu to właściwie zrobiliśmy? - Niall zwrócił wzrok na mnie.
- No jak to czemu? To była demonstracja. - zaśmiałem się.
- Oh...a podobało Ci się to? - Blondyn wpatrywał się w ziemie i bawił się zamkiem od swojej bluzy.
- Skąd to pytanie? - spojrzałem na niego badawczo.
- Tak tylko pytam. - powiedział te słowa prawie szeptem.
Zachowanie Blondyna wydało mi się trochę dziwne. Już przerabialiśmy temat tego pocałunku, a on znów go drąży. To było całkiem spontaniczne. Nie wiem czemu tak wyszło, że jeszcze pogłębiłem ten pocałunek. To rzeczywiście z punktu widzenia osób trzecich, mogło wydawać się dziwne. Ale nie myślałem o tym, gdy to robiłem. To wyszło jakoś tak samo z siebie.
- Bo wiesz... - Niall mówił prawie szeptem. - To było całkiem przyjemne i...i...miałeś takie słodkie usta. - Blondyn spojrzał na mnie i wyłapał niesamowitego buraka.
Nie za bardzo wiedziałem, co mam mu teraz odpowiedzieć. Owszem. Muszę przyznać, że to było w jakiś sposób przyjemne, ale...
- Nie ważne. Zapomnij o tym, co powiedziałem. To głupie. - Niall zburzył moje myśli.
- Hej... - objąłem go ramieniem. - Cieszę się, że dzielisz się ze mną tym, co czujesz. - powiedziałem z uśmiechem.
Niall wyszczerzył się do mnie ukazując swój aparat ortodontyczny. Wyglądał z nim tak uroczo. Jak te śmieszne zabaweczki Furby, które wszyscy kiedyś uwielbiali.
Przyszła pora na spanie. Niall ścielił łóżko, a ja w tym czasie, poszedłem do łazienki i wziąłem krótki prysznic. Wyszedłem z niej okryty tylko ręcznikiem, a z moich włosów skapywały wszędzie, kropelki wody. Niall, gdy mnie zobaczył, zmierzył mnie wzrokiem od stóp do głów i znów się zaczerwienił. Wydało mi się to nieco dziwne, bo widział mnie już takiego nie jeden raz. 
Nałożyłem na siebie moje luźne bokserki w kratkę, wytarłem włosy i ułożyłem się na łóżku. Nie mogłem za bardzo się rozłożyć, bo jak już wcześnie wspominałem, było na nim dość mało miejsca. Skuliłem się na jego skrawki, a obok mnie położył się Niall. 
Pozycja, w której się znajdowaliśmy, była niezwykle niewygodna. Zaczęliśmy wiercić się we wszystkie strony, aż w końcu wylądowaliśmy w pozycji, w której nasze twarze dzieliły tylko milimetry, czułem słodki oddech Blondyna. On od razu się speszył i obrócił się do mnie tyłem. Ta pozycja wcale nie była mniej krępująca, bo jego pośladki znajdowały się niebezpiecznie blisko mojego małego przyjaciela. Jeden ruch i nadziałby się na niego. Nie zauważyłem jednak, żeby ta pozycja mu przeszkadzała, więc w niej właśnie zasnęliśmy.
 
No i jest rozdział! ;D 
W sumie nic ciekawego się w nim nie dzieje i jest jakiś z dupy, ale chciałam zrobić jeden rozdział, który będzie bardziej romantyczny niż zboczony...chyba nie pykło. :d + na prośbę kilku osób dałam trochę NIAMA. :>
Mam nadzieję, że wam się podoba! :)  
I JESZCZE JEDNO PYTANIE: LOUIS I HARRY MAJĄ ZAADOPTOWAĆ LUKA CZY JEDNAK MA WRÓCIĆ DO SWOICH RODZICÓW? :D 
Chciałabym wiedzieć, co wy na to, bo mam wymyślone dwa scenariusze i nie wiem który wybrać. ;D
No to czekam na odpowiedzi i wasze opinie. :D
Jak macie jakieś pytania to -> http://www.formspring.me/xGuskax
Pozdrawiam i do następnego. ♥

Rozdział 12. - Już kocham tego dzieciaka...

/ piątek, 6 kwietnia 2012 /
Obudziłem się w ramionach nagiego Louisa. Zmierzyłem go powoli wzrokiem, od stóp do głów. Dlaczego on jest tak cholernie gorący? Z każdym dniem mam na niego coraz to większą ochotę. Chyba zaczynam świrować i zachowywać się jak jakiś niewyżyty. On tak na mnie działa...
Leżałem na jego klace piersiowej i kręciłem palcem kółeczka, wokół jego pępka. Mój wzrok napotkał jego przyrodzenie. Przeszło mi przez myśl, że obudzić go "porannym obciąganiem" lecz po chwili stwierdziłem, że to głupie i powstrzymałem się. Podniosłem lekko głowę i przyglądałem mu się z wielkim uśmiechem na twarzy. Miał takie delikatne rysy twarzy i urocze rumieńce na policzkach. Gdyby zapuścił głosy i zrobił sobie makijaż...podejrzewam, że niejedna dziewczyna pozazdrościłaby mu urody. Mimo iż, Louis wydawał się bardziej damskim typem chłopaka, był nieźle zbudowany, może dlatego, otulony jego ramionami, czułem się taki bezpieczny i spokojny. Pogłaskałem go delikatnie po policzku i pocałowałem. Odwzajemnił pocałunek...czyli wcale nie spał!
- Dlaczego tak mi się przyglądałeś? - ziewnął głośno i przeciągnął się.
- No ten... - zarumieniłem się.
- Ktoś tu się zawstydził. - Louis zachichotał i wytargał mnie za policzek.
- Wcale nie! - pomasowałem się po policzku. - Po prostu... - wziąłem głęboki oddech. - Nic na to nie poradzę, że jesteś taki cholernie pociągający...
- Mówisz? - uniósł zabawnie brwi. - Nie zauważyłem.
Posłałem mu spojrzenie typu: Ale you fucking kidding me, na co on odpowiedział śmiechem.
Za chwilę wstał z łóżka i zaczął grzebać w mojej szafce. Wyciągnął z niej czarne rurki, biały sweterek i czerwone bokserki. To normalne, że pożyczamy sobie ciuchy.
W tym zestawie wyglądał na prawdę gorąco. Te jeansy idealnie podkreślały jego wydatne pośladki. Odwrócił się do mnie tyłem i zaczął przeglądać się w lustrze, sprawdzając, czy dobrze wygląda.
- No i gdzie się patrzysz, mały zboczuchu? - zachichotał, patrząc na moje odbicie w tym lustrze.
Spaliłem buraka i schowałem twarz w poduszkę. Dlaczego on zawsze musi mnie tak zawstydzać? Staram się być poważnym mężczyznom, ale przy nim zachowuję sie jak 10-letni bachor.
Louis posłał mi słodki uśmiech, ucałował mnie w policzek i wyszedł z pokoju, do kuchni jak sądzę. Jest już pora śniadania, więc pewnie przygotuje dla mnie coś smacznego, jak zawsze.
Ja zostałem w pokoju i rozłożyłem się na łóżku. Wpatrywałem się w sufit. Pogrążyłem się w wspomnieniach z minionej nocy. Zamknąłem oczy. Zacząłem odtwarzać sobie w głowie moment, w którym Louis mi obciągał. To było tak intensywne, że dziwne ciepło zaczęło rozlewać się w dole mojego brzucha.
- Ahh... - jęknąłem pod nosem i poczułem, jak mój kolega zaczyna się budzić. - Na prawdę? - spojrzałem na niego, wykrzywiając się.
Na samą myśl o TYM robię się cały sztywny, więc dziwię się sobie, że wczoraj tak długo udało mi się wytrzymać. Tym bardziej, że w ogóle się na to nie przygotowałem. Louis totalnie mnie tym zaskoczył. Nie myślałem, że tak się z tym pospieszy. Wydawało mi się, że jednak będziemy dochodzić do wszystkiego małymi kroczkami. Przynajmniej dla mnie, tak chyba byłoby lepiej. Trochę ciężko mi się z tym wszystkim oswoić.
Właśnie dlatego, ja, wczoraj nie oddałem tej przyjemności Louisowi. To nie chodzi o to, że nie chciałem. Oczywiście, że chciałem, jednak coś w środku mnie zablokowało. Nie potrafię powiedzieć co. Potrzebuję trochę więcej czasu. Mam nadzieję, że on to zrozumie.
Zawsze robiłem takie rzeczy z dziewczynami. To jednak nie było to samo, co z Louisem. Nigdy wcześniej nie czułem się tak spełniony. Żadna dziewczyna nie doprowadziła mnie do takiego stanu, co on. Niby robiłem to z nimi, żeby zaspokoić swoje seksualne żądze, ale to wcale nie sprawiało mi przyjemności. Może ja od zawsze miałem w sobie coś z geja, ale nikt nie pozwolił mi tego odkryć? Parząc w przeszłość to wydaje się być możliwe. To wszystko chyba zostało dla mnie zapisane w gwiazdach. To nie może być przypadek, że właśnie ON pojawił się na mojej drodze.
Reszta dnia właściwie była nudna. Przeważnie zawsze udaje nam się znaleźć jakieś zajęcie (if you know what I mean), ale tym razem było inaczej. Zamulaliśmy siedząc na kanapie i oglądając wszystko po kolei, co leciało w TV. Obżeraliśmy się chipsami, popcornem i słodyczami. Przestudiowaliśmy chyba całą kanapową Kamasutrę. Nie było pozycji, w której byśmy się nie znaleźli. Louis nie wyglądał dziś, jakby chciał co nieco się zabawić, więc nie miałem zamiaru się narzucać. Wystarczyło, że był tuż obok, że mogłem trzymać go w swoich ramionach, że mogłem czuć jego zapach, bicie jego serca, jego ciepły oddech na mojej szyi. Po prostu czuć jego bliskość.

Dzisiaj wreszcie, po niezwykle długiej nieobecności, mamy zamiar udać się do szkoły. Nie miałem na to najmniejszej ochoty, ale przecież obiecałem sobie, że skończę to liceum. Może nie być łatwo, ale będę starał się z całych sił. Chcę, żeby moja mama i Louis byli ze mnie dumni.
Do szkoły udaliśmy się samochodem Lou. Wysiedliśmy z niego i jak to zwykle bywa, szliśmy objęci w stronę drzwi wejściowych, przed którymi czekali na nas Niall, Liam, Zayn, Emily i Carmen. Emily zaczęła krzyczeć w naszą stronę i machać, a Carmen zrobiła z rąk serduszko, po czym uśmiechnęła się do mnie cwaniacko. Posłałem jej wrogie spojrzenie. Przecież miała się zachowywać normalnie i nic nikomu nie mówić. Coś czuję, że nie wytrzyma i jednak się wygada.
Przywitaliśmy się ze wszystkimi i weszliśmy do szkoły.
Zayn, Niall i Liam normalnie ze sobą rozmawiali. Jak widać przestali się na siebie gniewać i pogodzili się. Zachowywali się dokładnie tak jak wcześniej. Przez te kilka dni, gdy się nie widzieliśmy, trochę się pozmieniało. Na lepsze jak widać. Jednak sytuacja z pocałunkiem Liama i Nialla, wciąż pozostaje dla mnie zagadką, którą mam zamiar rozwikłać.
Zabrzmiał dzwonek, a co za tym idzie nadszedł czas, aby rozdzielić się z Lou. Nie wiem jak wytrzymam całą godzinę lekcyjną bez niego. Szepnąłem mu dyskretnie do ucha: Będę tęsknił. Po czym pokierowałem się do sali, w której miała odbyć się fizyka. Mój ukochany przedmiot. Ciekawe czy kiedyś przyda mi się w życiu codziennym.
Gdy wszedłem do klasy, spojrzenia wszystkich skupiły się na mnie. Podejrzewam, że zdziwiło ich moje przybycie po tak długiej nieobecności.
- No proszę, kogo my tu mamy! - nauczyciel, aż wstał z miejsca ze zdziwienia.
Przewróciłem tylko oczami i pokierowałem się w moje ulubione miejsce, które znajdowało się na samym tyle, pod oknem. Rzuciłem plecak na ławkę, rozsiadłem się wygodnie i wyciągnąłem telefon. Nagle dało się słyszeć pukanie do drzwi. Otworzyły się, a w nich stanął nie kto inny jak Justin. Przeprosił za spóźnienie i zaczął kierować się w moją stronę. Usiadł obok mnie. Wyszczerzył się w moją stronę i zaczął się rozpakowywać.
- Gdzieś ty się podziewał? - szepnął mi na ucho.
- Tu...tam...wszędzie...to chyba nie powinno Cię obchodzić. - odparłem obojętnie i wróciłem do grzebania w moim iPhonie.
- Oh... - wyraźnie posmutniał.
- A co tęskniłeś? - zachichotałem.
- Może to dziwne, ale tak? - uśmiechnął się niewinnie.
Spojrzałem na niego spod grzywki. Co to miało kurcze znaczyć?
- Bieber, Styles! - wykrzyczał nauczyciel, a ja momentalnie się wyprostowałem. - O czym tam tak rozmawiacie, może podzielicie się tym z całą klasą?
- Przepraszamy... - wymamrotał Bieber, po czym spojrzał na mnie, lekko się uśmiechając.
- Żeby mi to było ostatni raz. - mówił surowym tonem, nauczyciel.
Nic nie odpowiedzieliśmy. Udawaliśmy, że go słuchamy. Zacząłem nawet rozwiązywać jedno z zadań. Szło mi całkiem dobrze. Moje myśli jednak zburzył Bieber.
- Co ja Ci takiego zrobiłem, że tak mnie nie lubisz? - zapytał.
- Kto powiedział, że nie lubię? - przewróciłem oczami.
- Widać to po Twoim zachowaniu. - odparł smutno.
- Nawet jeśli to co? - westchnąłem.
- Chciałbym Cię lepiej poznać. - położył rękę na moim udzie.
Spiorunowałem go wzrokiem.
- Nie jestem zainteresowany znajomością z Tobą. Jesteśmy z dwóch różnych światów. Wybacz. - odsunąłem się od niego.
- Nawet nie wiesz jak ciężko jest komuś takiemu jak ja znaleźć prawdziwych przyjaciół. Większość zadaje się ze mną tylko, dlatego, że jestem sławny, a nie dlatego, że mnie po prostu lubią. Zapisałem się do tej szkoły, żeby znów choć w małym stopniu zaznać normalnego życia i znaleźć prawdziwych przyjaciół. - odwrócił krzesło w moją stronę. - Może dasz mi jedną szansę? - niebezpiecznie się do mnie zbliżył.
- Twoja historia ujęła moje serce, ale nie. - odparłem obojętnie, a po chwili zabrzmiał dzwonek.
Spakowałem szybko rzeczy i pobiegłem w stronę wyjścia z sali. Przystanąłem na chwilę i obejrzałem się za siebie. Bieber wyglądał na przygnębionego. Zrobiło mi się go trochę żal. Może zbyt chamsko go potraktowałem?
Przypomniałem sobie jednak, że umówiłem się z przyjaciółmi na boisku szkolnym. Odpędziłem od siebie myśli o Justinie i wybiegłem z sali lekcyjnej.
Dotarłem na nasze "miejsce spotkań". Byłem tam pierwszy. Po kilku minutach zeszła się reszta. Louis zaczął narzekać na nauczycielkę matematyki. Postawiła mu jedynkę za to, że nie potrafił rozwiązać przy tablicy jednego, podanego przez nią wcześniej, cholernie trudnego zadania. Carmen korzystając z chwili nieuwagi Louisa, przybliżyła się do mnie i dyskretnie pytała mnie, kiedy wreszcie mam zamiar opowiedzieć reszcie o tej naszej "słodkiej tajemnicy". Nic jej nie odpowiedziałem, tylko spiorunowałem ją wzrokiem, co miało znaczyć, że nie mam ochoty o tym rozmawiać.
W sumie Louis też nic, nikomu o tym nie wspominał, więc czemu ja miałem to zrobić? Nie wiem czy on tego chce, więc wolę nie ryzykować.
Nagle Liam poinformował wszystkich, że musi iść do łazienki. Postanowiłem pójść z nim. Nie mieliśmy ostatnio okazji być sami i porozmawiać, a przecież nie wyjaśniłem z nim jeszcze sprawy z pocałunkiem z Niallem. To była dobra okazja.
Stanęliśmy przy pisuarach i zaczęliśmy załatwiać potrzebę fizjologiczną.
- Liam... - zacząłem.
- Słucham?
- Męczy mnie pewna sprawa. - spojrzałem w jego stronę.
- Jaka? - zapytał.
- Pocałunek. Twój i Nialla. - skończyłem się załatwiać i strzepnąłem ostatnie krople moczu.
- Nie dacie nam z tym spokoju, prawda? - zaśmiał się. - Jak już wcześniej mówiliśmy to nic nie znaczyło...nie wiem czemu to zrobiliśmy...to było takie spontaniczne. - uśmiechnął się pod nosem.
- Z naszego punktu widzenia to nie wyglądało jak przyjacielski pocałunek. Jeśli coś między wami jest-
- Proszę Cię, Harry. Masz jakieś dziwne podejrzenia, co do mnie i Nialla, a co my mamy powiedzieć patrząc na Ciebie i Louisa? - przerwał mi i zaczął mówić poważnym tonem.
- Ja... - czułem, że zalewam się rumieńcem.
- Nie rozumiem, dlaczego nie chcecie nam powiedzieć, co tak na prawdę was łączy. Przecież jesteśmy przyjaciółmi. - objął mnie ramieniem.
- Nie wiem o czym mówisz... - zdenerwowałem się.
- Harry, nie jesteśmy idiotami. Widzimy, co się dzieje. - westchnął. - Nie chcesz o tym mówić, w porządku. - pogładził mnie po plecach. - Jeżeli jednak zmienisz zdanie to pamiętaj, że ja zawsze Cię wysłucham. - poczochrał mi włosy.
Nie zdążyliśmy wrócić do reszty, bo zabrzmiał kolejny dzwonek. Rozeszliśmy się więc do swoich sal. Tym razem miała odbyć się lekcja języka angielskiego. Na szczęście nauczycielka jest w porządku, a na lekcjach są luzy, więc czas do następnej przerwy minie mi szybko. Na owej lekcji siedziałem z Carmen. Cały czas nawiązywała do tematu mojego i Louisa. Zaczynałem poważnie żałować tego, że jej w ogóle o tym opowiedziałem. Nie da mi spokoju dopóki nie wyjawię wszystkim prawdy. Może i chce dobrze, ale gdy będę gotowy to sam im o tym opowiem.
Kolejną przerwę spędziłem głównie na wygłupach i dyskretnych, miłosnych gestach wykonywanych w kierunku Lou. Staraliśmy zachowywać się tak jak zwykle, żeby nie wzbudzić niczyich podejrzeń, jednak Liam, przyglądał nam się i ciągle kiwał głową, jakby na znak tego, że wcale nie musimy się krępować.
Na lekcji chemii byłem w ogóle nieobecny. Krążyłem myślami gdzieś wokół Louisa. Cholernie za nim tęskniłem, chociaż wiedziałem, że za kilka minut i tak przecież się spotkamy. Źle mi, gdy nie ma go obok...gdy nie czuję jego bliskości.
Dzisiaj kończę lekcje szybciej niż Louis, a więc muszę wracać sam do domu. Włożyłem słuchawki w uszy i włączyłem jedną z piosenek, których często słucham, idąc gdziekolwiek. Starałem się dopasować kroki do rytmu piosenki. Podśpiewywałem sobie pod nosem i nim się obejrzałem byłem już kilkaset metrów od domu. Z muzyką droga zawsze jakoś tak szybciej mija.
Nagle coś, jakby płacz dziecka, zagłuszył muzykę, wydobywającą się z moich słuchawek. Zdjąłem je. Szybko zlokalizowałem źródło dźwięku. Obok ulicy, w krzakach, kryło się jakieś dziecko, które głośno płakało. Ludzie przechodzili obok niego zupełnie obojętnie. Jakby wcale go nie widzieli. Długo nie myśląc pokierowałem się w jego stronę. Odsłoniłem krzaki i ujrzałem chłopca. Był może 5-letni. Miał na sobie brązowy sweterek, szelki i podarte spodnie. Jego włosy były dłuższe i lekko kręcone, a oczy ciemnobrązowe. Po chwili doszedłem do wniosku, że wygląda trochę jak skrzyżowanie mnie i Louisa. Miał twarz i dłonie całe brudne od błota. Spojrzał na mnie oczami pełnymi łez. wyszedł z krzaków i przytulił się do moich nóg. Nie wiedziałem za bardzo co mam robić.
- Hey...gdzie się podziali Twoi rodzice? - ukucnąłem przed nim.
- Nie wiem... - pociągnął nosem.
- Jak to nie wiesz? - spojrzałem na niego ze zdziwieniem. - Może pokażesz mi, gdzie mieszkasz to Cię do nich zaprowadzę? - uśmiechnąłem się.
- Nie...ja nie chcę...proszę...zabierz mnie stąd. - przytulił się do mnie i zaczął szlochać w moje ramie.
No i co ja mam teraz zrobić? Niecodziennie na ulicy znajduje się czyjeś dziecko.
- Dobrze, już dobrze. - objąłem go. - Zabiorę Cię do swojego domu, ale obiecaj, że powiesz mi później, gdzie mieszkasz. - pogłaskałem go po włosach.
- Obiecuję, proszę pana. - uśmiechnął się lekko.
- Mów mi Harry. - wyciągnąłem w jego stronę dłoń. - A ty jak masz na imię?
- Luke. - uścisnęliśmy sobie dłonie.
Wziąłem go na ręce i bezpiecznie doprowadziłem do domu. Gdy weszliśmy do środka chłopiec, aż otworzył buzię ze zdziwienia.
- Jak tu pięknie! - podskakiwał uradowany. - Chcę tu zostać już na zawsze. - położył się na dywanie, na korytarzu i zaczął się na nim turlać.
Nie wiedziałem, co mam robić i mówić. Nie mam doświadczenia w opiekowaniu się dziećmi. Nie miałem młodszego rodzeństwa, na którym mogłem poćwiczyć. Mam tylko starszą siostrę. To ona opiekowała się mną. Ah...co mnie skłoniło do tego, że wziąć na siebie taką odpowiedzialność? Chyba mam zbyt miękkie serce...
Zaproponowałem chłopcu szybką kąpiel. Widocznie spodobała mu się ta propozycja. Zaprowadziłem go do łazienki i wlałem do wanny mnóstwo płynu do kąpieli, żeby podczas nalewania wody, powstało w wannie dużo piany. Znalazłem w szafce kaczuszkę, z którą kiedyś się kąpałem i wręczyłem ją Lukowi. Cieszył się, jakby nigdy w życiu nie miał żadnej zabawki. Pomogłem mu się wykąpać. Połowa wody z wanny wylądowała w trakcie, po za nią. Luke urządził mi spóźniony lany poniedziałek. Po zabawie w wannie udaliśmy się do kuchni. Usadziłem chłopca na przy stole.
- Jesteś głodny? - zapytałem.
- Taaak! - krzyknął, stukając dłoniami w stół.
- A na co masz ochotę? - otworzyłem lodówkę.
- Kanapki! Kanapki ze śmiesznymi buźkami! - podskakiwał na krześle.
- Wybacz mi. Chyba nie potrafię takich zrobić. - wyciągnąłem z lodówki szynkę i ser i położyłem je na blacie.
- Nauczę Cię. - zeskoczył z krzesła.
Usadziłem go na blacie. Ukroiłem kilka kromek chleba i podałem je Lukowi. Chłopiec małym, trochę tępym nożykiem zaczął wycinać najróżniejsze kształty w serze i w szynce. Takim oto sposobem powstały te "śmieszne buźki". Może nie były one jakieś idealne i piękne, ale uśmiech na jego twarzy, gdy pochłaniał te "roześmiane" kanapki, był bezcenny. Moje serce napełniało się dziwnym ciepłem, patrząc na to małe, urocze stworzenie.
Postanowiłem zacząć dyskretnie go wypytywać gdzie mieszka, kim są jego rodzice, jak ma na nazwisko, dlaczego był w tych krzakach...on jednak wcale nie miał zamiaru odpowiadać mi na te pytania. Zmieniał temat, ale po prostu mówił, że nie nic mi nie powie. Trochę się zdenerwowałem, bo obiecał, że zdradzi mi swoje miejsce zamieszkania...ah te dzieci.
Niemniej jednak muszę się tego dowiedzieć, bo przecież nie może tutaj zostać. Jego rodzice na pewno się o niego martwią.
Usłyszałem nagle charakterystyczne skrzypienie drzwi wejściowych. Zerwałem się na proste nogi i pobiegłem w ich stronę. Louis wreszcie wrócił.
Rzuciłem mu się na szyję i pocałowałem go czule. Pogłębił pocałunek i przyparł mnie do ściany.
- No to co dzisiaj robimy? - przerwał pocałunek i spojrzał na mnie figlarnie.
- Wiesz Louis... - zacząłem.
Zauważyłem, że kieruje się w stronę kuchni. Złapałem go za nadgarstek i pociągnąłem w swoją stronę. Nie wiedziałem jak mam mu powiedzieć o Luke i jak na to zareaguje. Przecież to jego dom, a ja sprowadzam mu tutaj jakieś dziecko, które znalazłem na ulicy...
Zauważyłem w drzwiach od kuchni Luke. Spanikowałem. Przyciągnąłem Louisa do siebie i namiętnie go pocałowałem. Chyba chciałem zyskać na czasie. Po chwili jednak, stwierdziłem, że nie mogę już tego dłużej ciągnąć. Wziąłem głęboki oddech i przemówiłem:
- Słuchaj...jest taka sprawa, bo-
- Kto to? - Luke znikąd pojawił się przy moich nogach.
Oczy Louisa rozszerzyły się, gdy zobaczył chłopca. Uśmiechnął się do niego ciepło i pogłaskał go po włosach. 
- Zaraz Ci wszystko wytłumaczę. - odwiesiłem płaszcz Louisa na wieszak.
- Mam nadzieję. - zaśmiał się.
Pokierowaliśmy się do salonu. Usiadłem na kanapie. Lou usiadł tuż obok mnie i objął mnie ramieniem. Luke widząc to, wcisnął się między nas.
Przedstawiłem Lou całą sytuację. Stwierdził, że bardzo dobrze zrobiłem, że nie zostawiłem go tam na pastwę losu. Nie wiadomo przecież, dlaczego tam był. Nie wiadomo, co go to tego skłoniło. Może rzeczywiście miał jakieś powody. Trudno było jednak do niego dotrzeć. Za cholerę nie chciał nic mówić. Trzeba będzie zgłosić na policję jego zaginięcie. Wtedy na pewno dowiemy się więcej.
Louis ma młodsze siostry i z tego, co wiem lubi dzieci i potrafi się nimi opiekować, więc wcale nie zdziwiła mnie taka jego reakcja. Gdy patrzał na chłopca, uśmiech nie znikał z jego twarzy. Wziął go na kolana i zaczął się z nim wygłupiać. Ja siedziałem obok i widząc to, moje serce aż unosiło się ku niebu. To był najsłodszy widok na całym świecie.
Louis zgodził się, aby Luke został u nas tak długo jak to będzie potrzebne. Dopóki nie znajdziemy jego rodziny.
- Już kocham tego dzieciaka... - pocałował go we włosy.
- Nie uważasz, że wzięliśmy na siebie zbyt dużą odpowiedzialność? - zapytałem zupełnie poważnie.
- To doświadczenie może nas wiele nauczyć i przydać się w przyszłości. - puścił mi oczko.
Zamarłem. Co on miał na myśl mówiąc, że może "przydać nam się w przyszłości"? Dobra, Hazza, ogarnij się i nie wyciągaj pochopnych wniosków. - stuknąłem się pięścią w głowę.
Wróciłem do przyglądania się tej dwójce. Było widać, że Louis na prawdę wie, jak zajmować się dziećmi, a mały Luke wyraźnie już go polubił. Ten dzieciak może wprowadzić nie mały zamęt do naszego codziennego życia. Przynajmniej nie będziemy się nudzili. To może być na prawdę budujące doświadczenie. Zobaczymy czy sprawdzimy się w roli jego tymczasowych tatusiów.

No i wreszcie napisałam te rozdział, yaay. :)
Wiem, że nie ma w nim zbyt wielu zboczony wątków, ale nie chciałabym, żeby to opowiadanie kręciło się tylko wokół nieprzyzwoitych rzeczy. :D
Rozdział wyszedł mi jako taki...bywały lepsze, ale chyba nie jest źle. :)
A co do Luke to wyobrażam go sobie mniej więcej tak ->  KLIK
Jak chcecie to followujcie na twitterze -> @BieberDialogues
A jak wam się nudzi, albo chcecie coś wiedzieć to zadawajcie pytania ->  http://www.formspring.me/xGuskax
Odpowiadam na wszystkie, więc czekam. <3
No to pozdrawiam wszystkich i do następnego. ♥ 


PS. BLOG MA 80 TYSIĘCY WYŚWIETLEŃ.  NIE WIERZĘ PO PROSTU. NIE WIEM, CO POWIEDZIEĆ. KOCHAM WAS I DZIĘKUJĘ! GDY ZAKŁADAŁAM TEGO BLOGA, WYDAŁO MI SIĘ, ŻE NIKT NIE BĘDZIE CHCIAŁ CZYTAĆ MOICH WYPOCIN. JESZCZE RAZ DZIĘKUJĘ. TO NA PRAWDĘ WIELE DLA MNIE ZNACZY. <3


 

Rozdział 11. - Moje szczęście jest w NIM.

/ środa, 28 marca 2012 /
Od wczorajszego atmosfera w domu była szczerze mówić trochę niezręczna. Próbowałem zachowywać się normalnie, ale wciąż przypominały mi się wydarzenia z jacuzzi. Na samą myśl o tym, dziwne ciepło rozlewało się po całym moim ciele. Wciąż czułem na swoim członku, dotyk delikatnych dłoni Louisa. Wciąż czułem to niesamowite uczucie, towarzyszące mi podczas najcudowniejszego orgazmu w moim życiu. Jakby tego było mało, nadal miałem przed oczami wyginającego się z rozkoszy Louisa, który wytrysnął swoim nasieniem wprost na mnie. Jak mam się normalnie zachowywać, mając takie obrazy przed oczami?
Nawet nie wiem kim my teraz dokładnie dla siebie jesteśmy. Nie było mowy o byciu w związku, ale po takim wydarzeniu nie ma również takiej opcji, żeby wciąż być przyjaciółmi. Wstydzę się zapytać Louisa o to wprost. Wiem, że go kocham, ale nie wiem czy w chwili obecnej byłbym w stanie stworzyć związek z chłopakiem, tym bardziej, że dopiero wczoraj tak na prawdę zdałem sobie sprawę z tego, że jestem gejem. Muszę do końca oswoić się z tą myślą.
Teraz pozostaje tylko kwestia tego jak zachowywać się przy znajomych, gdy on jest w pobliżu, czy przyznać się im do swojej orientacji, jak zareagują, czy mnie nie wyśmieją, czy mnie nie odrzucą?
Mimo wszystko myślę, że warto było. Dzięki temu doświadczeniu, dowiedziałem się też więcej o sobie i swoich uczuciach. To wydarzenie godne jest poświęcenia mu wpisu w moim pamiętniku, do którego przez dość długi czas nie zaglądałem.

Drogi pamiętniku. Nie wiem nawet od czego zacząć. Może od tego, że odnalazłem w sobie geja? Śmieszne...rok temu, w życiu bym nie pomyślał, że ja HARRY STYLES zakocham się w kolesiu...w kolesiu takim jak Lou. Niemożliwe staje się możliwe? Zdecydowanie. Ostatnia noc była dość...nietypowa. Louis ewidentnie to wszystko zaplanował. Wiedział, że nie jestem pewny co do tego co nas łączy, ale mimo to spróbował. Chwała mu za to. Dzięki temu przejrzałem na oczy. Na prawdę kocham tego chłopaka. Sprawia, że czuję się wyjątkowy, kochany, potrzebny. Ponadto troszczy się o mnie i martwi jak nikt. W tym momencie chyba na prawdę nie potrafię wyobrazić sobie życia bez niego. Dziękuję Bogu, że postawił go na mojej drodze. To najcudowniejsze, co mogło mi się przydarzyć. Jestem taki szczęśliwy. Nie wiem, jak potoczy się moja przyszłość, ale chciałbym ją dzielić z nim. Pragnę tego z całego mojego serca. Moje szczęście jest w NIM.

Wpis był krótki, ale zawierał wszystko, co w tej chwili krążyło gdzieś w mojej głowie. Włożyłem pamiętnik do mojego sekretnego miejsca, ukryłem kluczyk i postanowiłem wreszcie się ubrać. Jak zwykle chodziłem nagi po domu. Takie głupie przyzwyczajenie.
Zszedłem na dół i już z daleka słyszałem charakterystyczne szuranie papuciami, krzątającego się w kuchni Louisa. Stanąłem w drzwiach i przeciągnąłem się. Ziewnąłem głośno i spojrzałem w stronę Lou. Miał na sobie jedynie obcisłe slipki z napisem "kiss my ass" oraz biały fartuszek, który idealnie kontrastował z jego cerą. Podszedłem do niego od tyłu i objąłem go w talii.
- Co gotujesz? - położyłem mu głowę na ramieniu.
- Spaghetti. - otarł się policzkiem o mój policzek.
- Mmm... - oblizałem usta.
Nie przeszkadzałem dłużej pani domu i usiadłem grzecznie przy stole. Oparłem głowę na ręce i przyglądałem się Tomlinsonowi. Poruszał się tak ponętnie i kręcił tą swoją seksowną dupcią, doprowadzając mnie do szału. Chyba wiedział jak to na mnie działa i robił to specjalnie. Przygryzłem mocno wargi i starałem się opanować. Wziąłem głęboki oddech.
Lou słysząc to, odwrócił się. Odłożył łyżkę, którą mieszał sos, do zlewu, zdjął z siebie fartuszek i stanął przede mną.
Spojrzałem do góry, w jego głębokie, niebieskie oczy, które uśmiechały się do mnie. Złapałem go w talii i przyciągnąłem do siebie, tak, że siedział okrakiem na moich kolanach. Lou potarł delikatnie kciukiem mój policzek. Przeszedł mnie przyjemny dreszcz. Przeniosłem jedną rękę na jego pośladek, a drugą wciąż gładziłem go po plecach. Lou wplótł ręce w moje włosy. Uśmiechnął się do mnie słodko i złożył na moich ustach delikatny pocałunek. Chciał już ze mnie zejść, ale mu na to nie pozwoliłem. Pragnąłem więcej. Przyciągnąłem go do siebie z całej siły i przyssałem się do jego miękkich warg. Zaczęliśmy obdarowywać się namiętnymi pocałunkami. Chciałbym, żeby tak było już zawsze. Każdy dzień zaczynać i kończyć z jego pocałunkami.
Tę wspaniałą chwilę przerwało głośne pukanie do drzwi. Louis niechętnie zszedł ze mnie i po drodze do drzwi chwycił tylko jakaś bluzę, którą na siebie nałożył, bo przecież nie wypadało otwierać drzwi pół nago.
Właściwie to nie bardzo obchodziło mnie, kto to był. Zostałem w kuchni i czekałem na Louisa. Trzeba było przecież dokończyć to co nam właśnie przerwało. Moją uwagę jednak przykuł dziewczęcy chichot. Zerwałem się na proste nogi i powędrowałem w stronę drzwi wejściowych. Stała w nich niewysoka, szczupła brunetka. Miała na sobie wysokie szpili, na prawdę krótką spódniczkę i zwiewną bluzkę. Odniosłem wrażenie, że gdzieś już ją widziałem. Oparłem się o ścianę i próbowałem przypomnieć sobie skąd znam tą twarz. W tym czasie Lou zaprosił dziewczynę do środka. Kazał rozgościć się jej w pokoju gościnnym, a sam wrócił do kuchni w celu przygotowania kawy. Poszedłem za nim.
- Kim ona jest? - zapytałem obojętnie.
- Ma na imię Eleanor. Poznałem ją w klubie. - odpowiedział wstawiając czajnik na gaz.
- To było wtedy... - na mojej twarzy pojawił się grymas.
- Proszę Cię. Nie mówmy już o tym. - oparł się o blat i przewrócił oczami.
- Co Cię z nią łączy? Wtedy w klubie...no wiesz... - podrapałem się po głowie.
- To tylko znajoma. Nie masz powodów do zazdrości. - podszedł do mnie i poczochrał moje włosy.
- Ależ ja wcale nie jestem zazdrosny! - oburzyłem się.
Louis w odpowiedzi pocałował mnie, jakby na znak tego, że nie mam się o co martwić.
Woda się zagotowała. Louis przygotował kawę i zaproponował, żebym posiedział z nimi w salonie i poznał Eleanor. Nie miałem jednak na to ochoty. Znalazłem wymówkę, że muszę iść po coś do sklepu. I tak też zrobiłem.
Zamiast pilnować ich i obserwować, co robią, zostawiłem ich tam samych i Bóg jeden wie, co oni teraz wyprawiają. Eleanor to była ta dziewczyna. Ta którą pocałował w klubie na moich oczach. To bolało. Wciąż mam przed oczami dokładny obraz tego. Po za tym to ona wysyłała mu miliony sms-ów, na które rzadko kiedy odpowiadał. Wydawało mi się, że może chciałaby od niego czegoś więcej? W końcu jakby nie patrzeć Louis to niezwykle przystojny i przeuroczy chłopak. Żadna dziewczyna by mu się nie oparła. Jest jednak jeden mały szczególik, który pozwala mi być spokojnym. Przecież Louis jest gejem. Zawsze nim był.
Dotarłem do sklepu. Wziąłem koszyk, oparłem się o jego rączkę i zacząłem krążyć z nim bez celu między regałami. Zamyśliłem się i wjechałem w kogoś.
- Uważaj jak łazisz! - odezwał się damski głos.
- Przepraszam... - wymamrotałem.
Podniosłem wzrok, a gdy dziewczyna się obróciła, okazało się, że to nie kto inny jak Carmen.
- Harry! - wykrzyczała i rzuciła się na mnie, mocno mnie przytulając.
- Miło Cię widzieć. - objąłem ją i podniosłem do góry.
- Gdzie ty się podziewałeś? Wieki nie było Ciebie ani Louisa w szkole! Zresztą reszty chłopaków też. - złapała mnie pod rękę.
- To długa historia. - spuściłem wzrok.
- Mam czas. - uśmiechnęła się promiennie. - Masz ochotę przejść się do parku? Wtedy wszystko mi opowiesz. - stanęła przede mną i skakała podekscytowana.
- Czemu nie.
Właściwie to i tak nie miałem na razie zamiaru wracać do domu i oglądać tej panienki szczerzącej się do MOJEGO Louisa, więc spacer z Carmen to w sumie dobry sposób na zabicie czasu. Znalazła się w odpowiednim miejscu, w odpowiednim czasie.
Kupiłem jeszcze kilka przypadkowych produktów, żeby nie było, że poszedłem do sklepu, a nie wróciłem z żadnymi zakupami i pokierowaliśmy się stronę parku, który był niedaleko stąd.
W drodze zdążyłem w skrócie opowiedzieć jej, dlaczego tak długo byliśmy nieobecni w szkole. Pominąłem kilka wydarzeń jak pamiętne zbliżenie w domku na drzewie, ale takich szczegółów chyba nie musi wiedzieć.
- A tak właściwie to gdzie Louis? - zapytała. - Jesteście przecież nierozłączni.
- Został w domu. - westchnąłem głośno.
- Pokłóciliście się? - dopytywała.
- Nie...nie...to nie to.
- A więc co? - usiadła na ławce w parku i poklepała puste miejsce obok, dając mi znak, żebym usiadł obok niej.
- Ma gościa. Nie chcę im przeszkadzać. - poprawiłem włosy i zacząłem wpatrywać się w ziemie.
- Coś Ci w niej nie pasuje? - pogłaskała mnie po ramieniu.
- Nie o to chodzi, ale... - zastanowiłem się chwilę. - Zaraz, zaraz, skąd wiesz, że tu chodzi o jakąś dziewczynę? - spojrzałem na nią podejrzliwie.
- Nie znam Cię od dziś, Styles. Jeśli chodzi o Ciebie i Louisa to obydwoje jesteście o siebie tak samo zazdrośni. - zaśmiała się. - Czasami zastanawiam się, co tak na prawdę was łączy... - próbowała złapać ze mną kontakt wzrokowy. - Z punktu widzenia osób trzecich, zachowujecie się czasami dość...nietypowo.
Przemilczałem to. Poczułem jak skacze mi ciśnienie i na mojej twarzy pojawiają się rumieńce. Zasłoniłem się dyskretnie włosami i nerwowo bawiłem się zamkiem od mojej kurtki.
- Harry? - szturchnęła mnie. - Harry? - ponownie mnie szturchnęła, ale tym razem mocniej. - Harry?! - ukucnęła przede mną, próbując nawiązać ze mną kontakt wzrokowy.
- Hmm? - wydyszałem.
- Harry, powiedz mi prawdę. Co was łączy? - odgarnęła włosy z mojej twarzy.
Odwróciłem głowę w drugą stronę i patrzałem gdzieś w przestrzeń. Nie chciałem jeszcze nikomu o tym mówić, bo sam jak już mówiłem nie jestem pewien czy to co jest teraz pomiędzy nami można już nazwać "związkiem". Carmen jednak nie odpuszczała. Naciskała na mnie, ale ja jakoś nie mogłem tego z siebie wydusić. Wiem, że jest moją przyjaciółką i mogę powiedzieć jej wszystko, ale o takich rzeczach nie jest łatwo mówić. Szczególnie jak ma się problem z mówieniem o swoich uczuciach.
- Ja...i...on...no... - jąkałem się.
- Wyduś to wreszcie! - klepnęła mnie z całej siły w plecy.
- Sam nie wiem...to skomplikowane. - westchnąłem głęboko.
- Czyli jednak coś jest na rzeczy? - położyła rękę na moim udzie.
- Myślę, że jest... - wymamrotałem.
- Więc to Louis miał na myśli mówiąc, że "nie jesteś taki jak mi się wydaje". - pokiwała głową.
- Proszę nie mów o tym nikomu. - złapałem ją za rękę i spojrzałem jej w oczy, które wydawały się smutne.
- Nie powiem. Obiecuję. - wymusiła uśmiech.
Zapanowała niezręczna cisza. Spoglądaliśmy na siebie kątem oka, ale żadne z nas teraz nie podejmowało rozmowy. Carmen wyciągnęła telefon z kieszeni i chyba pisała do kogoś sma-a. Ja natomiast oparłem się o ławkę, rozłożyłem nogi i pogrążyłem się chwilowo w swoich nieogarniętych myślach.
- Louis miał rację, że nie wygram z nim... - wypaliła nagle.
- Co masz na myśl? - spojrzałem na nią z zaciekawieniem.
- Jakbyś nie wiedział. - machnęła ręką.
- Nie wie-
- Podobasz mi się. - przerwała mi. - Poczułam coś do Ciebie już pierwszego dnia, gdy się poznaliśmy. Próbowałam jakoś zbliżyć się do Ciebie, ale ciągle Louis stawał mi na drodze. - spojrzała na mnie smutno. - Mimo wszystko nie poddawałam się. Pomyślałam sobie, że to żadna konkurencja, bo przecież on jest chłopakiem. Jednak bardzo się pomyliłam. Nie miałam pojęcia, że jesteś-
- Nie mów tego. - zatkałem jej usta ręką. - Sam jeszcze nie oswoiłem się z tą myślą.
- Rozumiem. Cieszę się, że mogę być chociaż Twoją przyjaciółką i cieszę się, że się tym ze mną podzieliłeś. - położyła mi głowę na ramieniu.
- Nie dałabyś mi żyć gdybym Ci o tym nie powiedział! - zaśmiałem się głośno.
- Wcale nie! - oburzyła się i uderzyła mnie z otwartej ręki z tyłu głowy.
Zaczęliśmy się przepychać i wygłupiać. Kto by pomyślał, że Carm tak bardzo poprawi mi humor? Gdy podzieliłem się z kimś tym, co leżało mi na sercu to zrobiło mi się jakoś lżej. Ciekawe czy reszta przyjaciół przyjmie to równie dobrze, co Carmen. Po za tym, nie podejrzewałem, że doczekam się z jej strony takiego wyznania. Oczywiście już wcześniej domyślałem się, że ona chce ode mnie czegoś więcej, ale nie myślałem, ze zdobędzie się na odwagę, żeby mi o tym powiedzieć. Niestety jak już kiedyś wspominałem nie mogę jej pokochać, bo moje serce należy tylko i wyłącznie do mojego wspaniałego Louisa.
Gdy zauważyłem, że zaczęło się robić już późno, postanowiłem, że wracam do domu, bo Lou pewnie już się o mnie martwi. Odprowadziłem Carm pod samiutkie drzwi i pożegnaliśmy się długim "przytulaskiem".
Szedłem w stronę domu z nadzieją, że Eleanor już u nas nie będzie. Miałem teraz taką niewyobrażalną ochotę na Louisa, że gdy tylko wpadnę do mieszkania, rzucę się na niego niczym jakieś dzikie zwierzę i zrobię mu tak dobrze, że nie będzie wiedział jak się nazywa i gdzie jest. Styles, ale ty jesteś zdrowo popierdolony.
Skocznym krokiem wszedłem do domu, zdjąłem z siebie kurtkę, odłożyłem zakupy do kuchni i powędrowałem do salonu.
- Wróciłem koch- - nie dokończyłem zdania.
Moje oczy napotkały Eleanor, ktora szczerzyła się jak idiotka do Lou i trzymała na jego kolanach, swoje krzywe nogi.
- Wybaczcie, że przeszkodziłem. - odwróciłem się na pięcie.
- Harry! - krzyknął Lou. - Nie przeszkadzasz. Usiądź tutaj. - wskazał na fotel. - Zostań z nami. Powinieneś poznać Eleanor.
- Nie wydaje mi się...
- Oj, nie dąsaj się już. - zepchnął z siebie dziewczynę i usiadł na fotelu. - No już, wskakuj na kolanka. - uśmiechnął się słodko i poklepał się po kolanach.
Wybuchłem nie kontrolowanym śmiechem, a El patrzała się na nas jak na jakiś idiotów.
Nie usiadłem na jego kolanach, bo to mogłoby wyglądać głupio. Po za tym byłem na niego teraz taki napalony, że czucie CZEGOŚ wbijającego się w moje pośladki, wcale nie polepszyłoby obecnej sytuacji i pewnie rzuciłbym się na niego. Nie mogłem jednak zapominać, że osoba trzecia jest tutaj i nas obserwuje, dlatego więc zająłem miejsce na boku fotela.
Moja obecność sprawiła, że Louis zupełnie zapomniał o Eleanor. Wypytywał mnie co tak długo robiłem i czemu go zostawiłem. Wytłumaczyłem, że w sklepie spotkałem Carmen i wybraliśmy się na krótki spacer. Na imię tej dziewczyny Louis zawsze reagował negatywnie. Wzdrygnął i zaczął robić w moją stronę głupie miny, które chyba miały sugerować, że nie był zadowolony z naszego spotkania. Wiem, że jej nie trawi, ale to moja przyjaciółka i mógłby czasami nie być o nią aż taki zazdrosny. Co ja mam powiedzieć, gdy sprowadza do domu jakieś w ogóle nie znajome mi dziewczyny? No właśnie...to ja tu powinienem być najbardziej zazdrosny.
Eleanor chyba zaczęła czuć się tutaj zupełnie nie potrzebna i zbędna, bo wyciągnęła z torebki telefon i wpatrywała się w jego ekran, udając, że coś robi i zauważyłem, że co chwilę spoglądała na nas. My jak zwykle, gdy byliśmy razem, znajdowaliśmy się w swoim świecie, do którego dostęp miała jedynie nasza dwójka. Reszta świata się w tym momencie nie liczyła.
- Pójdę już... - odezwała się Eleanor.
- Nie-
- Spoko. Odprowadzimy Cię do drzwi. - uśmiechnąłem się sztucznie i pokazałem jej gestem, gdzie są drzwi.
Posłała mi wrogie spojrzenie, chwyciła swoją torebkę i głośno tupiąc, pokierowała się w stronę korytarza.
- Harry...nie musiałeś być taki niemiły. - Louis się chyba trochę wkurzył.
- Przepraszam, ale mam na Ciebie taką ochotę, a ona tu tylko zawadza. - gdy zorientowałem się, co właśnie powiedziałem, oblałem się wielkim rumieńcem i zakryłem twarz koszulką.
- Nie wierzę, że to powiedziałeś. - oczy Louisa zaczęły błyszczeć.
Pożegnaliśmy Eleanor. Louis ją przytulił, a ja rzuciłem tylko ciche cześć, na co ona odpowiedziała mi wrogim spojrzeniem. Chyba mnie nie polubiła. I z wzajemnością.
Wreszcie byliśmy sami. Nie tracąc czasu, zaraz po wyjściu El, przyparłem Louisa do ściany i zacząłem najpierw delikatnie go całować, a potem przygryzać i ssać jego wargi. On sapał i cicho jęczał gardłowo, a ja zabrałem się do rozpinania jego rozporka. Lou oplótł ręce wokół mojej szyi i delikatni przygryzał płatek mojego ucha. Rozpiąłem klamrę jego paska, a spodnie, które miał na sobie zsunęły się na wysokość jego kostek. Zdjął je z siebie do końca i wskoczył na mnie, oplatając nogi wokół mojego pasa. Złapałem go pod pośladkami i pokierowałem się do mojego pokoju. Gdy tam dotarłem, rzuciłem go na łóżko. Spojrzał na mnie figlarnie i przygryzł wargi. Podczołgał się do krawędzi łóżka, przy której stałem i pozbawił mnie najpierw spodni, a za chwilę potem bokserek. Miał przed sobą mojego członka, który był w stanie niepełnej erekcji. Ujął go w dłonie i patrząc mi w oczy, wykonywał dość wolne ruchy. To było szczerze mówiąc trochę krępujące, gdy tak się we mnie wgapiał. Na mojej twarzy malowała się rozkosz, której nie dało się w żaden sposób zatuszować. Taki widok chyba satysfakcjonował Louisa, bo cały czas uśmiechał się pod nosem. Przyspieszył nieco swoje ruchy. Przygryzłem mocno wargi i zacząłem wydawać z siebie ciche jęki, jednocześnie sapiąc coraz głośniej. Czułem jak miękną mi kolana, ale nie miałem się nawet o co oprzeć, żeby utrzymać się prosto na nogach. Lou na chwilę przerwał to, co robił i podniósł się do góry.
- Chcę Cię posmakować. - szepnął mi do ucha.
Zrobiłem wielkie oczy i jęknąłem głośno. Czy on miał na myśli to co ja mam na myśli?
Poczułem nagle dziwne ciepło, otaczające mojego penisa. Spojrzałem w dół i oniemiałem. Czy Louis właśnie mi obciągał?
To było tak niesamowicie przyjemne uczucie, że aż zakręciło mi się w głowie. Czułem jego miękki język, zwinnie zataczał koła na główce mojego penisa. Moje jęki stawały się coraz głośniejsze. Wplotłem ręce we włosy Lou. On ponownie włożył sobie mojego penisa do ust. Udało mu się pochłonąć prawie całego. Czułem, że już wiele nie brakuje do wielkiego finału. To było dla mnie zbyt wiele.
Trzymając go za głowę, nadawałem mu tępo, które mi odpowiadało. Louis wciąż wpatrywał się we mnie. Nawet podczas robienia tego. Z mojej perspektywy to wyglądało na prawdę podniecająco. Dominowałem nad nim, a ja lubię dominować.
Lou narzucił szybsze tępo. Mimowolnie kolana uginały się pode mną coraz bardziej. Jęczałem i sapałem coraz głośniej. Robił to tak szybko, że myślałem, że zaraz się zadławi. Mój członek zaczął pulsować, co oznaczało, że już dłużej nie wytrzymam. Złapałem Louisa za włosy i odrzuciłem głowę do tyłu, zaciskając mocno oczy.
- Ja pierdole...Jezu...o tak...mmm...Boże...kurwa...LOUIS! - wytrysnąłem wprost do jego ust.

Wybaczcie, że nie napisałam nic w weekend. Nie miałam ani czasu ani weny. :D
Dopiero wczoraj dopadła mnie chęć napisania czegoś. Dzisiaj to dokończyłam i tak oto powstał ten rozdział.
Jakiś taki zwykły...nic się w nim nie dzieje. No cóż. Z rozdziału na rozdział jest chyba coraz gorzej. XD
Staram się, ale chyba mi to nie wychodzi...
Czekam na wasze opinie na temat rozdziału. :) Zachęcam do komentowania. <3
I followujcie na twitterze! :D Stamtąd najszybciej się dowiecie, kiedy jestem w trakcie tworzenia rozdziału czy coś. :D ---> @BieberDialogues 
Pozdrawiam i do następnego. ♥